***

Kończy się październik. Jutro już listopad, a nadal słonecznie i ciepło. W dzieciństwie na dzień 1 listopada zakładałam zimową odzież. Najczęściej nowy płaszczyk lub kurteczkę, musowo nowe botki! Dorośli podobnie. Wszyscy w zimowych rzeczach.Nieraz było na cmentarzu bardzo zimno. Pamiętam, jak siadałam w kucki przy grobie i igliwiem grzebałam w zniczu. Nie ja jedna! Tak zabawiały się wszystkie dzieciaki, z którymi na cmentarzu się spotykałam.Potem, zmarznięci mocno, szliśmy do babci na kawę i ciasto.Ciotki w futrach lub nowych, eleganckich płaszczach, wujowie też w płaszczach. No, elegancko było! Na jutro przygotowałam sobie krótką, skórzaną kurtkę, w której chodzę codziennie do pracy. Żadnego nowego ciucha! Żadnej parady!

Deszczowo.

Za oknem deszczowo i pochmurnie, ale temperatura nadal dość wysoka. Wreszcie mogę się cieszyć każdym kolejnym dniem. Tata czuje się zdecydowanie lepiej. Skończyły się wiec nocne dyżury w domu rodziców. Zaczęłam koncentrować się na sobie. Postanowiłam przejrzeć garderobę i koniecznie kupić zimowe botki. Wybrałam się nawet do sklepu, ale nie znalazłam ani jednego odpowiadającego mi buta! No nic. Spróbuję za jakiś czas.

Najgorsze naprawdę minęło.

Uff... chyba już mogę odetchnąć. Nie,żeby było całkiem dobrze, ale jest dużo, dużo lepiej. Zaczynam powoli odzyskiwać równowagę. Zwolniłam i mam czas choćby na chwilę relaksu, co dotąd nie było możliwe. Za oknami śliczna jesień. Taka jak lubię, barwna i ciepła.