Coraz bliżej święta...

Już naprawdę można zacząć odliczać czas do świąt, dlatego zabrałam się w końcu za porządki. Zaczęłam od okien. Od rana myję, pucuję, piorę firanki i zasłonki. Tych ostatnich niewiele, gdyż większość okien osłaniam tylko żaluzjami. Wyjęłam też z zakamarków adwentowe świeczniki. Mam dwa. Jeden na baterie, więc można go ustawić w dowolnym miejscu. Może stół będzie tym dowolnym właśnie. Drugi obowiązkowo na oknie w kuchni!
Podczas porządkowania biblioteczki znalazłam płytę Ally Mc Beal "A VERY ALLY CHRISTMAS" no i oczywiście poddałam się nastrojowi. Uwielbiam tę płytę. Od lat włączam ja w oczekiwaniu na święta. Przy niej sprzątam, gotuje, piekę, pracuję!Wyjątkowo koi.
Wybrałam się na rekonesans po sklepach. W zasadzie szukam kolczyków dla siebie. Obiecałam rodzicom,że je kupię, ale jest z tym naprawdę problem. Nie kupiłam, ale chociaż poprosiłam w "Aparcie" o wydaniem duplikatu zagubionej karty. Poza tym pooglądałam świąteczne witryny. A było na co patrzeć.








Sennie...

Spokojne sobotnie popołudnie. Siedzę i myślę. Pod koniec listopada, w ostatni weekend, zabiorę się za generalne porządki. Wysprzątam kąciki i rozstawię adwentowe świeczniki w oknach. Mam dwa. Jeden na baterie, więc można go stawiać w dowolnym miejscu. To plus. Wadą jest nikłe światło. Drugi podłączany do sieci świeci cudnym, jasnym światłem. Ten postawię chyba na oknie w pokoju. Lubię świąteczne ozdoby w domu. Mam ich mnóstwo. Kiczowate są, ale takie ciepluchne.
Powinnam się wybrać, najlepiej dzisiaj jeszcze, do galerii. Dostałam od rodziców trochę pieniędzy i postanowiłam kupić za nie złote kolczyki. Na pamiątkę. Nie lubię złota i od kilku lat kupuję wyłącznie srebrną biżuterię, ale mam pierścionek z ametystem, kilka łańcuszków, bransoletkę i dwa nieco mniej ładne pierścionki. Dokupię więc kolczyki do pierścionka z ametystem. Tak to sobie wymyśliłam.

Święto Odzyskania Niepodległości.

Tak wyglądało moje miasto w latach dwudziestych minionego wieku.Podczas tegorocznego Święta Niepodległości w Bydgoszczy po ul. Gdańskiej jeździły bryczki i riksze, a po pl. Wolności przechadzały się damy w kapeluszach i oficerowie.Można było też spotkać pucybuta.

Jesień w blokowiskach.

To w odpowiedzi na notkę z bloga, który codziennie odwiedzam.

Nie lubię listopada.

Nie lubię listopada, choć muszę przyznać,że tegoroczny jest mało dokuczliwy. Za oknem w miarę ciepło, nadal słonecznie, żadnej szarugi i takich tam. Byle do grudnia, bo jednak listopad, jaki by nie był, zawsze niesie ze sobą coś depresyjnego. Dopiero w grudniu wraca mi pogodny nastrój pieczołowicie budowany oczekiwaniem na święta Bożego Narodzenia. Kocham adwentowe świeczniki w oknach, kocham wszelkie kiczowate ozdoby w domu. Kocham także poszukiwanie świątecznych prezentów.

Urodziny.

Wiem, przesadziłam, ale to już ostatnia torebka! Nie mogłam się oprzeć! A kwiatek z urodzinowego bukietu. Nie przepadam za różami, ale...
W mojej rodzinie od zawsze urodziny były ważniejsze od imienin. Dzieciom się imienin nie wyprawiało imienin. Dopiero pełnoletnia zaczynałam być także i solenizantką. Teraz to już jestem baaardzo pełnoletnia! Cha, cha! Szkoda!

Weekendowo.

Upiekłam ciasto. Leń jestem, to prawda, ale lubię jak dom pachnie ciastem.Zdarza się więc, że mimo ogromnego lenia, zabieram się do pracy. Tak było i wczoraj. W zasadzie wszystko trwało niewiele dłużej jak godzinę.Ciasto wg przepisu mamy. Ser kupiłam już trzykrotnie mielony. Masę utarłam mikserem. Najdłużej trwał proces pieczenia.