Bezsennie.


Przebudziłam się w nocy i nijak nie mogę zasnąć. Martwię się,bo czeka mnie pracowity dzień, a wstanę zmęczona. Po pracy muszę pojechać po prezenty. Mam pomysły i nadzieję na ich zrealizowanie.

Czekam świąt.

Do świąt jeszcze dwa tygodnie,a ja już zdążyłam idealnie wysprzątać dom. Zajrzałam w każdy kącik. Na koniec udekorowałam świątecznie wszystkie pomieszczenia. Jest nastrojowo i przytulnie. Większość zakupów też już zrobiłam. W tym roku,jak nigdy, będę mogła oddać się gotowaniu. Nie w pośpiechu i skrajnie zmęczona,a z przyjemnością i pasją.

Przedświątecznie.

Bardzo boli mnie gardło. Oby to nie była angina! Mimo wszystko nie opuściłam zajęć na siłowni. Nadal lubię tam bywać. To czas tylko dla mnie. Na jutro zaplanowałam porządki i świąteczne dekorowanie domu. Wiem, że do świąt jeszcze trochę czasu,ale tak kocham świąteczny nastrój,że nie chcę dłużej czekać.

Poranek.

Za oknem jeszcze ciemno. Nie chce mi się wstawać z łóżka. Dzisiaj mogę jeszcze trochę poleniuchować. Dzień zapowiada się długi. Po pracy zakupy i siłownia. Nie odpuszczam. Staram się codziennie wygospodarować przynajmniej godzinę dla siebie. W

Kolejna sobota.

Pojechaliśmy na cmentarze. Paskudnie wiało i od czasu do czasu padał deszcz. Mimo to udało się nam zrobić to,co zaplanowaliśmy. Przyjechałam tak zmęczona,że po obiedzie ucięłam sobie drzemkę. Nie zrezygnowałam jednak z siłowni. Szukałam wymówki,by nie pójść,ale ostatecznie się zmobilizowałam. Wróciłam bardzo z siebie dumna!

Nocą.

Obudziłam się w środku nocy. Sen oddalił się na zawsze chyba. Koszmar. Jest 2.30. Za wcześnie,by wstać na dobre i jednocześnie za długo, by leżeć bezczynnie i bez nadziei na choćby drzemkę. Sięgnęłam po smartfona i bez włączania światła przejrzałam wiadomości. Media mają wielką moc. Manipulują nami. Trzeba naprawdę dystansu,by nie dać się wciągnąć w grę pozorów. Polityka była i będzie brudna. Z inną "gębą" do mas i z inną na co dzień dla ją uprawiających.

***

Sobotni poranek. Jeszcze leżę w łóżku. Za oknem ciemnawo, ponuro. Dzień zapowiada się leniwie. Obiad częściowo przygotowałam wczoraj. Muszę jednak odkurzyć i umyć podłogi. To trochę potrwa. Dobrze,gdyby mi się udało przed obiadem zaliczyć siłownię. Zaczęłam dość intensywnie ćwiczyć i bolą mnie nogi. Muszę to przezwyciężyć.

Rytmicznie.


Wpadłam w rytm i codziennie spędzam na siłowni 1,5 godziny. Jest to czas tylko dla mnie. Mogę spokojnie tonąć we własnych myślach. Wysiłek fizyczny zaś sprawia mi ogromną przyjemność.

W sobotę.

Zamierzałam poleniuchować,ale nic z tego. Obudziłam się kompletnie wypoczęta i wszelkie próby choćby zwykłej drzemki spełzły na niczym. A wczoraj planowałam, że nie wstanę z łóżka wcześniej jak o 10.00. Nagle więc sobota mi się znacząco wydłużyła. A może zacząć od siłowni. Zgodnie z wcześniejszym planem stałam się posiadaczką rocznego karnetu. No, jak dotąd tylko posiadaczką, bo posiadam tylko karnet. Potrzebuję jeszcze sportowego obuwia, ale gdyby przetrzepać szafy, to jakieś tam buty znajdę. Znalazłam. Nie było więc wymówki i udałam się na siłownię. Godzina na bieżni i pół godziny rowerkiem. Ten rower to ja niespecjalnie lubię. Ale, żeby nie było,żem leń, zawzięłam się. Stwierdzam, że bardzo potrzebowałam ruchu. Czuję się świetnie!

W zdrowym ciele...

Chyba znów zacznę chodzić na siłownię. Kiedyś biegałam codziennie i byłam naprawdę zadowolona. Potem przestałam i to był błąd. Zdecydowanie lepiej się czułam, gdy kilka godzin w tygodniu spędzałam na bieżni. Jutro spróbuję nabyć karnet.

Wybieram być.

Jestem szczęśliwa. Każdego dnia budzę się spokojna, zadowolona, spełniona. Cieszy mnie spacer,podczas którego zauważam, że już jest jesień, wspólne zakupy, planowanie kolejnych dni. I nie oczekuję niemożliwego. Ba, chyba nawet nie mam specjalnych oczekiwań. Ważniejsze jest być niż mieć.
Właśnie się obudziłam. Za oknem szarawo i raczej deszczowo. A ja znów radosna. Spokój i bliskość zapewniaj tak wiele. Naprawdę nie potrzeba więcej. Za moment. gorąca kawa i...zacznie się kolejny dzień. Chyba pojedziemy na zakupy. Jesień dopomina się płaszcza.

Z perspektywy łóżka...

Opatulona kołdrą, wsparta na poduszkach usiłuję zamknąć dzień. Niezbyt zresztą udany. Katar,ból gardła, kaszel przeplatane litrami gorącej wody z cytryną i lekami. Niby trochę lepiej. Z perspektywy łóżka świat złagodniał. Przestałam pędzić. To nawet miłe, kiedy człowiek doświadcza troski ze strony bliskich. I okazuje się,że kiedy zwalniam,nic się nie wali! B

No to jest, jak jest!



Nie wszystko układa się po mojej myśli, ale chyba nie ma co za bardzo narzekać. Za oknem słoneczko, cieplutko. Wczoraj wyprasowałam furę lnianego odzienia, więc jest się w co ubierać. Praca zawodowa jako tako „ogarnięta”, ze zdrowiem też jest nieźle, a jednak jestem jakaś taka, skwaszona. Cóż, bywa! Bo ja to chyba należę do tych, co to lubią mieć wszystko pod kontrolą, a jak nie jest to możliwe, to jest jak jest!

Szybko, coraz szybciej.

Czas biegnie jak szalony. Jeszcze niedawno był marzec, a tu, proszę, maj! Przejrzałam garderobę, zamieniłam większość odzieży na lżejszą. Słońca czekam. I ciepła. Żyję w jednym pędzie. Czytam już tylko przed zaśnięciem. Gotuję na kilka dni, zamrażam. Szaleństwo. Na nic nie starcza mi czasu. Wszystko robię powierzchownie, a ponieważ nie może to za bardzo dotyczyć sfery zawodowej, przenosi się na prywatną. Byle jakie sprzątanie, pospiesznie pranie, prasowanie raz w tygodniu i tylko tego, co naprawdę niezbędne, gotowanie w międzyczasie. Tak żyć nie można! Ale zwolnić też nie mogę. Ot, problem. 

Niemal wiosennie...




Okna zdążyłam umyć, kiedy na zewnątrz zapachniało wiosną. Od dwóch dni powrót zimy. Szaro, ponuro i śnieg z deszczem. Temperatury też niskie, oscylują wokoło zera. Za to w domu nieco wiosennie. Po umyciu okien zmieniłam dekoracje na wiosenno-świąteczne. Na razie tylko kilka elementów, ale klimat się wyraźnie ocieplił.


***



Za oknem minus dziesięć stopni, ale to już ostatnie mroźne tchnienie. Temperatura ma rosnąć aż do wiosennych notowań. Zatem w poniedziałek już uprzątnę wszystkie świąteczne dekoracje, choć je tak lubię. Może zostawię te neutralne, jak ostrosłup z gwiazdkami. Daje takie śliczne żółte, ciepłe  światło. I domek. W tym roku go kupiłam. Jest śliczny. Ceramiczny.

Leniuchowanie.



Za oknem prawdziwa zima. Taka, jaką pamiętam z dzieciństwa. Śnieg, mróz. W domu cieplutko, nastrojowo. Zapalone świece, latarenki. Pled i kubek gorącej herbaty. Do tego książka. Cudne leniuchowanie. Właśnie sobie na to pozwoliłam. Od czasu do czasu to jest niezbędne. Trzeba się zresetować, zwolnić, pobyć ze sobą, ot tak, zwyczajnie.

Śnieg.



Za oknem cudnie. Mróz minus dziesięć i delikatna śniegowa pierzynka. Delikatna, bo śniegu mało, ale od razu zrobiło się bardzo urokliwie. Od zawsze lubię jesień i zimę. Pamiętam zimy mojego dzieciństwa i wydaje mi się ,że zawsze był śnieg i mróz. Biegałam z koleżankami na sanki do parku. Była tam niewielka górka, a ile frajdy! Wracałam na kolację, wczesną kolację, bardzo zmarznięta. Pamiętam ból skostniałych z zimna stóp i spierzchniętą skórę dłoni. Rękawice potem mama suszyła przy piecu.

Mój wyprzedażowy maraton.

Miałam nie biegać po sklepach. Miałam. Jednak chęć "upolowania" czegoś atrakcyjnego zwyciężyła. Zaczęłam od "Home & You" i opuściłam sklep bardzo z siebie dumna. Obejrzałam wystawiony towar, nieraz nawet wzięłam coś tam  do rąk i... nie kupiwszy niczego opuściłam sklep. Stwierdziłam,że nie mam gdzie ustawić kolejnego świątecznego gadżetu, o przechowaniu na następny rok nie wspomnę. No to teraz mogłam pogalopować w stronę sklepów z odzieżą. Też narzuciłam sobie ostry reżim. Tylko to, co potrzebne! I znalazłam sweter. Cudny, dość długi, w kratkę. Mam już jeden taki, ale krótszy i w jaśniejszej tonacji, taki bardziej biało-czarny. Ten z kolei szarości i czerń. Nie mogłam się oprzeć. Oczywiście "upolowane" wylądowało na samym dnie szafy, by się za jakiś czas pojawić w garderobie jako "ten sprzed kilku lat" i "ty nigdy niczego nie pamiętasz, dobrze że znasz drogę do domu".