Ciii...

Trochę się uspokoiło. Tata czuje się lepiej. My powoli wychodzimy z grypy. Jednak bardzo powoli. Nadal podstawą diety są ryżowe wafle, ale dzisiaj odmroziłam zrazy i zjedliśmy z ziemniakami. Zwyczajny posiłek. Dla mnie pierwszy od ponad tygodnia. Mam nadzieję, że nic nam nie będzie. Ciii... by nie zapeszyć.

I po świętach.

Najpierw rozchorował się tata. W sumie to nie rozchorował, coś się złego zadziało i zaczął jakby tracić poczucie rzeczywistości. Może to zatrucie lekami, których przyjmuje naprawdę sporo. W konsekwencji w nocy z piątku na sobotę przewrócił się w łazience. Jechałam do rodziców o północy. Wezwaliśmy pogotowie. Lekarz zrobił podstawowe badania- ciśnienie, cukier i postanowił nie zabierać od razu do szpitala. Wróciłam do siebie około trzeciej nad ranem. Potem zaliczaliśmy po kolei grypę tzw. żołądkową czy jelitową. Pojęcia nie mam, jak w tym stanie udało mi się przygotować potrawy na świąteczny stół. W każdym razie nadal nie jestem zdrowa, choć już jest zdecydowana poprawa. Potem jeszcze kolka nerkowa w niedzielny poranek.Większość świątecznych potraw wylądowała w zamrażarce. Pierwszy raz świątecznej atmosferze towarzyszył tak fatalny splot wydarzeń.

***

Dokupiłam do prezentów kilka figurek. Bardzo mi się spodobały, tak bardzo,że być może trzy sobie zostawię. Były tylko trzy rodzaje. Dzisiaj odpoczywam. Dom uprzątnięty, choinka udekorowana, pozostały zajęcia w kuchni, ale te zacznę dopiero od niedzieli.

Ptakom.

Kupiłam takie fajne dzwonki z karmy dla ptaków. Przylatują głównie sikorki, dlatego też dzisiaj nabyłam karmnik dla sikorek. Wąski, z prętem na słoninkę.

Wspominki.

No wzięło mnie dzisiaj na wspomnienia! Świąteczne, dodam. Dzieciństwo spędziłam w śródmieściu. Mieszkaliśmy w niedużej narożnej kamienicy. Na następnym rogu mieszkała moja przyjaciółka. Nie widziałyśmy jednak okien swoich mieszkań. Zawsze zazdrościłam Ewie choinki. Stała w ogromnym oknie.Bardzo wysoka! Mieniła się wszystkimi kolorami, strojna w pięknie wykonane bombki. Oprócz tego na choince były całe kilogramy czekoladowych cukierków, pierniki, jabłka, orzechy. Nie znałam tego sposobu dekorowania drzewka. Najbardziej jednak podobało mi się otulanie choinki tzw. anielskim włosem, który dodawał choince tajemniczości, światełka i ozdoby były jak za mgła. Moja choinka była zdobiona bombkami, własnoręcznie wykonanymi łańcuchami, ozdobami z wydmuszek, koszyczkami z kolorowego papieru i spowita lametą. To takie pocięte na wąziutkie paseczki sreberko. Zawsze chciałam mieć jak u Ewy, z anielskim włosem, ale mama zapominała kupić i choinka w moim domu była srebrna. Myślę dzisiaj ,że mama tez chciała odtworzyć choinkę swojego dzieciństwa i dlatego sreberko- niczym sopelki lodu i kłaczki waty imitującej śnieg.
I inne wspomnienie. Święta mieliśmy spędzić u kuzynostwa niedaleko Kołobrzegu. Cieszyłam się bardzo. To miały być pierwsze święta Bożego Narodzenia spędzone poza domem.Mama powierzyła nam, mi i siostrze,  zakupienie prezentów kuzynkom.Pamiętam jak wybierałyśmy książki i maskotki. Nadszedł dzień podróży, męczącej, długiej, pociągiem. Pociąg wyjeżdżał w nocy. W Kołobrzegu byliśmy dopiero rankiem. Z dworca odbierał nas wujek. Ponieważ czekała nas noc w pociągu, mama nagotowała zupy z karpia z ohydnymi lanymi kluskami i zmuszała nas jej zjedzenia. Uparła się,że nie pojedziemy, jak nie zjemy. W końcu jednak interweniował tata i dała spokój! Do dzisiaj nie tknę lanych klusek i zupy rybnej! Ale święta były wspaniałe. Ciocia ma duży dom. Spałyśmy w pokoju z kuzynkami. Spotykaliśmy się całą rodziną w salonie tylko na posiłki. Dorośli też jakoś za nami nie tęsknili!Luz i swoboda!No i naście lat , a w domu dużo "kawalerów". Wujek ma piekarnię i cukiernię. Przed świętami praca szła pełna parą. Przesiadywałyśmy godzinami w piekarni wodząc smętnym wzrokiem za którymś przystojniakiem, aż wujek nas przegonił i kategorycznie zabronił wstępu do piekarni.

Idą święta...

Przygotowania do świąt idą pełną parą. W tym roku postanowiłam wszystko, co możliwe, wykonać wcześniej. W ten sposób stałam się  posiadaczką kilku słoików bigosu. Stoją odwrócone dnem do góry. Kiedy wystygną, włożę do lodówki. Upiekłam też zrazy z wołowiny i zrazy ze schabu oraz karkówkę.Wszystkie mięsa zamroziłam.Jutro ostatni szlif odnośnie porządków i chyba ubiorę choinkę. Kupiłam też  większość prezentów. Fakt, w przypadku siostry i szwagra poszłam na łatwiznę- bony zakupowe do C&A. Naprawdę nie miałam pomysłu! Zostały jeszcze prezenty dla rodziców.Wszystkie zakupione prezenty wczoraj popakowałam. Martwi mnie samodzielne pieczenie makowca. W życiu nie piekłam tego ciasta.Wyręczała mnie w tym przyjaciółka, ale w tym roku nic z tego. Perturbacje zdrowotne nie pozwalają jej na większe angażowanie się w sprawy świąteczne, tym bardziej w kulinarne. Uparłam się więc,że upiekę sama.Przejrzałam nawet przepisy w sieci. Chyba dam radę.

Świąteczny zawrót głowy.

Wreszcie podgoniłam ze wszystkim. W miarę uprzątnęłam, bigos od dwóch dni na gazie, upiekłam zrazy i karkówkę. Jak wystygną, zamrożę. Bigos włożę do słoików, gorący, potem słoiki ustawię do góry dnem i kiedy ostygną, wstawię do lodówki.Nie będę mroziła, bo jest wtedy paćkowaty.Jutro zamierzam się udać po prezenty. Muszę je kupić, bo czasu coraz mniej, a nie lubię na zupełnie ostatnia chwilę.


Porządków ciąg dalszy.

Dzisiaj przymierzam się do odkurzenia półek z książkami i ustawienia zbiorów w jakiś sensowny sposób. Kiedy potrzebuję określonej pozycji, z reguły przekopać muszę kilka półek. Ustawiałam już alfabetycznie, wg autorów, tematycznie, nawet wielkością się kierowałam, by optymalnie zapełnić półki- wszystko zawiodło. Jest jeden niezawodny sposób- skatalogowanie! Zawsze to odkładam, bo bardzo praco i czasochłonne. Kiedyś jednak będę musiała znaleźć czas, siły i chęci.



10, 9, 8, 7... start!

Wystartowałam ze świątecznymi porządkami. Zaczęłam od kuchni. Fakt, nie mam tam zbyt wiele do sprzątnięcia, do czego przyczyniły się bieżące porządki oraz letnia wymiana sprzętu agd. W kącikach jest naprawdę czyściutko. Pozostało umyć okno, przetrzeć kafle, zmienić firankę i powyciągać świąteczne ozdoby.Na parapety powędrują dwa adwentowe świeczniki. Już w niedzielę je tam ustawię. Mam też dwie metalowe latarenki, czarne co prawda, ale światło dają cudne. 6 grudnia postawię w kuchni malutką choineczkę ze światełkami.Wyjęłam też ukochaną płytę, której słucham niezmiennie w tym właśnie czasie- Ally McBeal "A very Ally Christmas"- Vonda Shepard.Polecam. Ma działanie chyba terapeutyczne. Mnie wprawia zawsze w dobry nastrój.

   Nie wytrzymałam i umieściłam magnes na drzwiach lodówki. Ustawiłam też malutką choinkę -ale bez światełek-  i św. Mikołaja.Od razu zrobiło się radośniej. A kiedy poprószył drobniutki śnieg, poczułam magię świąt, choć to jeszcze ponad trzy tygodnie.

Okiennie.

Tekst o oknach na zaprzyjaźnionym blogu i mnie skłonił do refleksji. Od zawsze lubiłam zaglądać ludziom w okna i oglądać sklepowe wystawy. Kiedy wieczorami spaceruję z psem, a w domach włączone są światła i niezasłonięte okna, zaglądam. Ma to coś z magii ilustracji Szancera. Sielski, anielski obrazek. Resztę dopowiadam sobie sama. Szczególnie lubię czas Adwentu. W oknach ludzie stawiają wtedy adwentowe świeczniki, zaraz potem wieszają też choinkowe światełka. Rzadko ktoś zasłania okna, broniąc dostępu moim ciekawskim oczom.Niektóre okna przykuwają uwagę i za dnia. A to ładnie upięta firanka, a to kot siedzący na parapecie, a to hodowla orchidei i już człek zwalnia i gapi się sromotnie w nieswoje.



Zakupów czar.







Nie, żebym szczególnie kochała zakupy, ale nie ukrywam też, że sprawia mi przyjemność zaglądanie do sklepów i szperanie wśród ładnie wyeksponowanych towarów. Oglądam, dotykam, nieraz kupuję. Kiedy przypomnę sobie sklepy z poprzedniej epoki, to wierzyć się nie chce, że nastąpiła aż taka transformacja.

W tłumie się nie myśli.

Nie mam nastroju. Bardzo poddenerwowana jestem. Wszystkie moje myśli są czarne. Najchętniej uciekłabym w sen, ale potem rano będzie problem. Wyśpię się teraz, nie zmrużę oka w nocy a nad ranem zasnę kamiennym snem i nie wstanę do pracy. Już to przetestowałam. Na wędrówkę po sklepach zupełnie nie mam nastroju, choć to pewnie nie najgorszy pomysł. W tłumie się nie myśli, w tłumie się stara nie zgubić. No to jak bym się tak zgubiła, to może by pomogło się potem pozbierać do kupy...

Pracowita sobota.

Ależ jestem zmęczona! Najpierw pojechałam na cmentarz. Cały czas mnie martwiło,że nie uprzątnęłam kwiatów po 1 listopada. Wczoraj przeczytałam prognozę pogody na kolejne dni i postanowiłam sprawy nie odkładać.Wzięłam pęk sztucznych chryzantem, które kupiłam już dawno. Przed cmentarzem nabyłam gałęzi sosnowych. Poukładałam to wszystko w bukiety. Ze zwiędłych już  wiązanek powyciągałam gałązki róży czy czegoś podobnego i dodałam do nowych bukietów. Zadowolona opuszczałam cmentarz po dwóch godzinach. Sama byłam zdziwiona,że tyle czasu mi to wszystko zajęło. Udałam się na przystanek autobusowy i pojechałam do szpitala.Do taty. Spał, więc zadzwoniłam stamtąd do mamy,że nie będę budziła i niech ucałuje potem ode mnie.




W drodze powrotnej zrobiłam zakupy. Dotargałam wielgachne siaty do domu, wyłożyłam na blat w kuchni, posegregowałam, pochowałam i... udałam się w objęcia Morfeusza.
 Jako,że jestem dzisiaj sama, mogłam sobie na to pozwolić.


***

Wyprasowałam spódnicę i bluzkę. Na jutro. Ostatnio biegałam głównie w spodniach, ale przypomniałam sobie o kupionych wczesną jesienią kozakach -oficerkach. Proste, skórzane botki. Grube czarne rajstopy i czarna spódnica. Wyszukałam też trykotową cienką bluzkę, czarną, ale z białymi wypustkami i wstawkami, śmiesznie wiązaną w pasie. Przymierzyłam, oceniłam zerkając w lustro i ochoczo zabrałam się za prasowanie. W sumie lubię tę czynność. Można przy niej myśleć o czymś innym, nie wymaga szczególnej celebracji. Martwię się. Tata jutro chyba znów pójdzie do szpitala.Nie czuje się dobrze. Żeby tylko lekarz mógł coś jeszcze zaproponować.

Jak to sama potrafię siebie nakręcić.

Dopiero usiadłam. Od rana w biegu. Najpierw pojechałam do rodziców. Przetarłam podłogi i odkurzyłam. Nie zajęło mi to zbyt wiele czasu. Pojechałam do nich autobusem. Nawet nie był zatłoczony. Usiadłam zaraz za kierowcą. Lubię to miejsce. Nagle zauważyłam,że autobus zmienił trasę. Sądziłam,że- jak mi się nieraz zdarza, wsiadłam nie do tego, co należy. Zapytałam kierowcę o numer linii. Okazało się,że wsiadłam dobrze, ale na trasie był wypadek i są objazdy. No i teraz się zaczęło. Pojęcia nie mam skąd przyszedł mi do głowy pomysł,że w tym wypadku uczestniczyła moja siostra. Może dlatego,że w sobotnie poranki robią z mężem całotygodniowe zakupy. W każdym razie, skoro był objazd, wypadek musiał być poważny. Mój niepokój narastał. Widziałam w oddali światła karetek, może samochodów policyjnych i straży. Było tego sporo. Na przystanku, kiedy już znalazłam się na ulicy, zadzwoniłam do siostry. Telefon milczał. No, myśli już jak najbardziej czarne, wirowały mi w głowie!Wbiegłam do rodziców i usiłowałam się zorientować, gdzie jest aktualnie siostra. Mama nie umiała mi pomóc. Oczywiście, nie informowałam jej o moich domysłach. Po kwadransie dzwonek. Ona! Cała i zdrowa. Uff... Jak to sama potrafię siebie nakręcić.

Podczas sprzątania...

Wzięłam się od rana za sprzątanie. Wtedy dużo myślę, bo mechaniczne prace zajmują tylko ręce, nie głowę. No to zaczęłam od tego,że potrzebuję nowej pralki. Obecnie te wszystkie, niby trwałe rzeczy, bo osiągnięciu wieku lat 10 zaczynają nagle się zwyczajnie psuć. Po kolei. Kuchenka, lodówka, teraz kolej na pralkę. Ta ma lat prawie 12 i od początku była beznadziejna. Ma tylko jedna zaletę. Głębokość 33 cm. Jednak taki zakup przed świętami, to zbędny wydatek. Poczekam chyba do nowego roku. Przytargałam dwie książki Kalicińskiej. Wiem, wiem, szmira! Trudno. Lubię reset i już.
Rozgniewała mnie wczorajsza wiadomość z prasy na temat kupionej latem i schowanej na prezent "Encyklopedii Bydgoszczy". Wrzuciłam zapakowaną do szafy, nie zaglądając do środka. A tu wczoraj czytam:
" To miała być pierwsza Encyklopedia Bydgoszczy, wizytówka i kopalnia wiedzy o mieście. Co wyszło? Bubel - z setkami błędów rzeczowych, składniowych oraz masą literówek. Wstyd - komentują eksperci.(...)   Bo kompendium wiedzy o mieście okazało się naszpikowanym błędami bublem. - Przykro jest wziąć do ręki książkę, która mogła stać się publikacją w piękny sposób promującą miasto, a którą po pobieżnym nawet przeczytaniu określić można porażką wydawniczą.(...)Co gorsza, nie chodzi o drobne chochliki edytorskie, opuszczone przecinki czy lapsusy językowe, choć i tych w Encyklopedii jest cała masa. Leksykon kipi od błędów rzeczowych. Przykłady? Zygmunt Krasiński przechrzczony został na Ignacego, Polesie na Podlasie, Ignacy Rochon na Rohona, a Jolanta Niwińska na Nowińską. Księgarnia Braci Bażańskich przy ul. Gdańskiej 17 według redaktorów Encyklopedii mieściła się w kamienicy ozdobionej elementami architektury średniowiecznej."
No to nadal nie mam prezentu!

Jabłecznik



Oszalałam z pieczeniem.
Placek z jabłkami
Przepis wydrukowany z serwisu www.ciasta.net.
Składniki:
2 szklanki mąki
1,5 szklanki cukru
5 jaj
1 cukier waniliowy
1 mały proszek do pieczenia
1/3 szklanki oliwy + dolać do pełna gorącej wody
jabłka lub inne owoce (śliwki, wiśnie, truskawki)
Przepis: Cukier, jaja i cukier waniliowy zmiksować. Następnie dodać mąkę
wymieszaną z proszkiem do pieczenia oraz oliwę wymieszaną z wodą.
Wszystko dobrze wymieszać.
Ciasto wylać na dużą blachę wysmarowaną masłem i posypaną bułką tartą.
Powrzucać jabłka pokrojone w ósemki lub inne owoce (truskawki, wiśnie,
śliwki). Piec na rumiany kolor około 60 minut w temperaturze 180 - 200
stopni C.

Kuchennie.










Upiekłam pierwsze ciasto w nowej kuchence. Nie lubię piec, ale dzisiaj zachciało mi się domowego sernika. Piekarnik elektryczny jest zdecydowanie lepszy jak gazowy!

Ceramicznie.




Nabyłam wreszcie patelnię ceramiczną. Okazyjnie, w "Lidlu". Niecałe 90 zł. Polecam. Nic się nie przypala, nie trzeba używać tłuszczu. Mojej używam korzystając z kuchenki gazowej i muszę jedynie uważać, by płomień nie wychodził poza podstawę patelni. Muszę dokupić pokrywę.Żadna z moich nie pasuje.

W szpitalu.

Wczorajszy wieczór spędziłam w szpitalu. Byłam do 21.00. O tej godzinie  wyprosiła mnie pielęgniarka. Opierałam się, bo chciałam być do 23.00, do momentu zdjęcia ucisku z nogi. Opowiem po kolei. W środę około 10.30 dostałam smsa od przyjaciółki: "Jestem w szpitalu.Po zawale. Po koronografii". Zamarłam. We wtorek ponad godzinę rozmawiałyśmy przez telefon.Mimo długiej rozmowy telefonicznej, ani słowa na temat złego samopoczucia! Nic nie wróżyło nieszczęścia. A jednak. Jak się dowiedziałam wczoraj, tego dnia  się źle czuła.Miała wysokie ciśnienie. Nie pomagały leki.Potem dołączył ucisk w klatce piersiowej i znaczące pogorszenie samopoczucia. Pogotowie. Badanie. Szpital.Koronografia przez żyłę w ręce.Nieudana.  Wczoraj kolejna. Tym razem przez tętnicę udową. Udana. Przyczyna takiego stanu? PAPIEROSY!!!

I po sprawie...

Wykorzystując dodatkową godzinę podarowaną w wyniku przestawienia zegarków, postanowiłam dzisiaj naprawdę poleniuchować w łóżku. Obudziłam się najpierw o szóstej. Nie, zdecydowanie zbyt wcześnie!- pomyślałam i zanurkowałam w senne marzenia. Szybko zasnęłam, ale nie był to sen spokojny. Męczyły mnie jakieś koszmary i w efekcie obudziłam się po dwóch godzinach z gigantycznym bólem głowy. Kawa!-zdecydowałam i po chwili aromatyczny zapach rozszedł się po kuchni. Ból jednak nie ustępował. Spacer!- pomyślałam. Ubrałam się ciepło, zapięłam psu smycz i poszliśmy. Rześkie powietrze postawiło mnie na nogi. Spacerowaliśmy dobrą godzinę. Spotykałam zaprzyjaźnionych  właścicieli czworonogów. Pozdrowienia, kilka zdawkowych zdań, uśmiech. Leniwy poranek. Z dużą przyjemnością odnotowałam w myślach, że w zasadzie nie ma już problemu sprzątania po swoich pupilach. Skwer jest czysty i spacer sprawia przyjemność. Wystarczyła akcja uświadamiająca, postawienie kilku specjalnych pojemników na woreczki i nieczystości i po sprawie.
Ponieważ jednak w pojemnikach nie zawsze są woreczki, nabyłam w sklepie zoologicznym brelok, w którym mieszczą się rolki z woreczkami. Polecam wszystkim właścicielom czworonogów. Przytwierdzony do smyczy na stałe doskonale się sprawdza.

Pranie.

Prozaiczna sprawa. Pranie. Od dłuższego czasu mam kłopot z trafieniem na dobry proszek do prania i płyn do płukania. Próbowałam zmieniać marki i miejsca zakupu. Bezskutecznie. Znalazłam na osiedlu rodziców malutki sklepik z "produktami z Niemiec". Też nic. W końcu dałam za wygraną. Widać nie ma TAKICH produktów na rynku i tyle. Aż tu nagle w pracy...
Weszła do pokoju młoda dziewczyna. Zakręciła się kilka razy, okręciła i...poczułam TEN zapach! Świeżość i czystość! Nie mogłam się powstrzymać. Zapytałam, w czym robi pranie. "Persil" odpowiedziała, "Persil" i"Softlan" niebieski. Widziała moje lekkie zdziwienie, gdyż moje pranie potraktowane persilem i softlanem TAK nie pachnie!
-Musi być jednak z głębi Niemiec przywiezione, z "Rossmanna". Inna jest produkcja na wschód i inna na... - nie dokończyła.
Męczyła mnie ta sprawa i postanowiłam zadziałać. Poszukałam wśród znajomych potencjalnego dostawcy niemieckich "praczy". No i nabyłam. Właśnie robię pranie. Zapach cudny! To jest chyba TO! Zobaczymy, jak wyschnie.

***

Zapowiadają szybkie ochłodzenie i znaczący spadek temperatur. Szkoda. Zaczną się szare, jesienne dni. Smętek wtedy taki, że...
Dobrze,że podczas wyprzedaży w "Bacie" kupiłam botki. Fajne. W zasadzie bardzo podobne do tych, które zalegają półki w "Lidlu", "Biedronce". Ocieplane botki po kolana, z czegoś imitującego futerko. Tyle,że solidniej wykonane. Nie przypominają łapci! Zaskoczyła mnie wtedy bardzo niska cena i dlatego je kupiłam. Okazuje się,że znaczące obniżki spowodowane były ucieczką marki z mojego regionu. Szkoda.Lubiłam kupować tam butki. Często korzystałam z promocji i za naprawdę nieduże pieniądze nabywałam dobrej jakości obuwie.

"Przemiany"

 Oglądałam wczoraj film na programie"Ale kino". Rzadko się zdarza, by obraz przykuł moją uwagę na dłużej. Tym razem tak było.Nie spałam, bo czekałam na powrót męża.Nie lubię, kiedy wraca nocy. Nie mogę spokojne zasnąć, więc z reguły czekam.Wzięłam książkę , nie mogłam się skupić, odłożyłam. Usiadłam do komputera, też szybko zrezygnowałam. Włączyłam telewizor, co czynię naprawdę rzadko. Zaparzyłam kawę i zaczęłam oglądać film pt. "Przemiany". Z miejsca się zaangażowałam. Miał w sobie coś z filmów Bergmana. Nieźle szarpał emocjami. Kino niszowe, niskobudżetowe , ale kino prawdziwe,mocne! Polecam ten film.

Jesiennie...


Nie zanosi się na poprawę pogody. Mglisto, wilgotno, zimnawo. Czuć jesień. Wolniutko mija niedziela. Mgła nie ustąpiła. Miałam jechać na grzyby, ale wilgotne powietrze skutecznie mnie zniechęciło. Podrzemałam, przeczytałam kolejne rozdziały książki Andrusa. A jutro kolejny tydzień. Nie jestem zmęczona. Kilkudniowy wyjazd do rodziny, a potem trzydniowy na szkolenie zdziałały cuda. Na szkoleniu byłam przypadkowo razem z koleżanką z dzieciństwa. Wzięłyśmy dwuosobowy pokój i gadałyśmy w łóżkach pół nocy. Fakt,że potem trudno było się skupić na zajęciach, ale... warto było zarwać noce. Czułam się jak na koloniach! Chichoty spod kołdry do trzeciej nad ranem.

A za oknem mgła...

Wstałam dzisiaj wcześniej niż zwykle. Za oknem niemal londyńska mgła. A to rozczarowanie! Wczoraj był przecież śliczny,słoneczny dzień. Nie jestem wyspana, gdyż pół nocy spędziłam na lekturze książki "Każdy szczyt ma swój czubaszek". Polecam! Uśmiałam się do łez. Lubię Marię Czubaszek i jej poczucie humoru. Czytuję jej bloga systematycznie.
Oto link-  http://mariaczubaszek.bloog.pl/?ticaid=5f621. Umieściłam go też po prawej stronie swojego bloga.
Ciekawe, jak długo będzie cieplutko. Oglądałam prognozę długoterminową i trochę się zmartwiłam, gdyż  1 listopada ma być zimno! Szkoda.Lubię pobyć trochę na cmentarzu, połazić, posnuć się po alejkach.
Kupiłam w zeszłą sobotę znicze. Naprawdę się natrudziłam. U mnie kiepski wybór, albo ja zbyt marudna. Chciałam, aby były duże i niepstrokate. Tylko dwa warunki! W końcu mi się udało. Kwiaty tez zamówiłam. Tym razem wiązanki z drobnych białych chryzantem, chyba "dąbkami" je nazwała pani w kwiaciarni. Jako,że znicze mają miodowe szkło ( nie lubię, ale nie było białego!), poprosiłam o ozdobienie bukietu dodatkami w miodowym odcieniu.

Znów czytam.

Znów czytam! Rozkręcam się powoli, ale skutecznie i czytanie sprawia mi taką samą frajdę, jak kiedyś. Teraz czytam "Łapa w łapę" Kamili Łapickiej. Książka o tyle ciekawa, że pozwala się przyjrzeć relacjom w niecodziennym związku. Partnerów dzieli 60 lat! Myślę,że chemia emocji i umysłu też może trwale cementować związek i zmysły nie są niezbędne.
Myślałam,że niedziela upłynie leniwie, spokojnie.A skąd! Wstawiłam pranie i najpierw bęben nie chciał ani drgnąć, kiedy ruszył juz wiedziałam-łożyska! Huczy i buczy jak wiruje, ale na razie niespecjalnie scierają sie w środku, więc trochę się wstrzymam z naprawą.
Przeczytałam książkę Urszuli Dudziak "Wyśpiewam wam wszystko." Fajna, taka zwyczajna. Najbardziej mnie szokuje fakt, że Dudziak ma 69 lat! Nie wygląda to raz, mentalnie tez młodsza i to dużo! Taka "rycząca czterdziestka".


Dukanowe bułeczki.

Znów je upiekłam. Przechodzę na dietę! Przepis i wykonanie bardzo proste. Bułeczki zaś smaczne. Polecam.
 Należy dwa opakowania otrąb/ ok. 200 gramów/ wymieszać z dwiema kostkami chudego twarogu / 400 gramów/, dodać dwa całe jajka, mielony czosnek, sól i przyprawy do smaku. Do tego wsypać 2-3 łyżeczki proszku do pieczenia. Uformować bułeczki. Piec ok. 40 minut w temperaturze 200- 150 stopni.







Spacer.


Encyklopedia.

Pogoda iście jesienna. Pada i dość chłodno. Wybieram się do księgarni, więc pewnie zmoknę. Wczoraj wyczytałam w internecie,że dzisiaj pojawi się w księgarni pierwszy tom bydgoskiej encyklopedii w nakładzie 2000 sztuk. Nakład nieduży, dlatego wolę od razu kupić. Schowam na prezent podchoinkowy. Mąż uwielbia książki o naszym mieście. W grudniu będzie, jak znalazł.


Piątek trzynastego.

Niby nie wierzę w przesądy, ale... Na razie dzień zapowiada się zwyczajnie. Śniadanie zjedzone w pośpiechu, sporządzony na prędce spis koniecznych zakupów, enigmatyczny plan dnia, niezbyt zresztą przeładowany. Dzień jak każdy. Przejrzałam jeszcze kalendarz w komórce, na szczęście żadnych zadań na dzisiaj. Tylko dwa przypomnienia.Usunęłam je od razu, bo przecież już swoją funkcje spełniły. Sygnałem dla kalendarza jest melodia z "Koziołka Matołka". Trudno jej nie usłyszeć. W pracy budzi śmiech, podobnie jak  melodia telefonu- "Reksio". Przynajmniej zawsze udaje mi się wyłowić uchem sygnały z mojej komórki! Już prawie 16.00. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Nawet obiad uniknął przypalenia. Tylko pogoda się zmieniła. Jest słonecznie, ale dość chłodno.
No i nie wydarzyło się nic!

Stół.

W każdym domu powinien być stół. Nie jakaś tam ława czy jakaś inna namiastka. Po prostu stół! Mój jest nakrywany obrusem. Lubię tez stawiać kwiaty w wazonie. Nawet całkiem malutkie kwiateczki. Drugi, porządny stół mam w kuchni. Stolarz go zrobił. Jest dość toporny, ale taki właśnie chciałam. Z grubych sosnowych desek. Na tym kuchennym już życie odcisnęło swoją historię. A to wgniecenie, bo zapomniałam podłożyć podkładkę, kiedy rozbijałam mięso, a to kilka drobnych zadrapań, a to ... zresztą.. w sumie nieważne..kuchenne historie!

Wyprzedaże.

Wczoraj, mimo upału, wybrałam się do galerii. Motywacją były wyprzedaże. Nie potrzebowałam tak naprawdę nowej odzieży, ale możliwość kupienia czegoś fajnego za małe pieniądze jest kusząca.Polecam wyprawę do sklepów. Wczoraj stałam się szczęśliwą posiadaczką sportowej lekkiej kurtki na niepogodę
 (99 zł zamiast 269 zł) oraz wizytowej bluzki z długim rękawem (35,99 zamiast 119 zł). Towaru w bardzo przystępnych cenach jest naprawdę dużo.