Poświątecznie.

     Rozchorowałam się, co było zresztą do przewidzenia. Powróciła niedoleczona infekcja. Dobrze,że nie mamy żadnych planów sylwestrowych. Cieszę się na spokojną kolację w zaciszu domowym. Trochę gorzej,że muszę ją zwyczajnie przygotować. Coś wymyślę, by szybko było i smacznie. Taki na przykład schab zapiekany z porami. Wystarczy rozbić mięso jak na kotlety, przełożyć warstwą pokrojonego w cieniutkie talarki pora, znów schab, por i gruba warstwa majonezu. To wszystko. Palce lizać!
     Zmieniając temat, zachęcam do kupienia czytnika, gdy ktoś kocha czytanie. Polecam czytnik Kindle. Po pierwsze- leciutki, po drugie- ma funkcję e-papier. Nie niszczy wzroku bardziej niż zwykła książka. I najważniejsze- pojemność! Można mieć przy sobie od razu naprawdę dużo książek. To mój drugi czytnik. Pierwszy, bez funkcji e-papier i z wieloma innymi poza czytaniem możliwościami wykorzystania nie był trafiony. Ma tylko jedną zaletę. Można czytać w nocy bez użycia lampki, bo ma podświetlany ekran. Co do reszty, sprawdza się stara zasada- jak coś jest do wszystkiego, jest do niczego!

Coraz bliżej święta...

Do świąt już naprawdę blisko. Pod koniec tygodnia zabiorę się za generalne porządki.Okna co prawda umyłam pod koniec listopada, ale... No właśnie! Trzeba je będzie umyć jeszcze raz. Nie mam dla nikogo prezentu i to mnie martwi. nie znoszę biegania po sklepach, szczególnie, kiedy nie mam tez pomysłu na zakupy.

Ależ leje!

Niedziela. Za oknem ciemno i leje deszcz. Leje! Właśnie tak. Zapowiadają sroga zimę-jedni, inni w zasadzie jej brak. Jednak przezornie wybrałam się do sklepu po buty. Od kilku tygodni szukałam skórzanych, wygodnych traperek. Podeszwa koniecznie "bieżnikowana", bym mogła bezpiecznie poruszać się po śliskiej ulicy. Znalazłam właściwe!

***

Kończy się październik. Jutro już listopad, a nadal słonecznie i ciepło. W dzieciństwie na dzień 1 listopada zakładałam zimową odzież. Najczęściej nowy płaszczyk lub kurteczkę, musowo nowe botki! Dorośli podobnie. Wszyscy w zimowych rzeczach.Nieraz było na cmentarzu bardzo zimno. Pamiętam, jak siadałam w kucki przy grobie i igliwiem grzebałam w zniczu. Nie ja jedna! Tak zabawiały się wszystkie dzieciaki, z którymi na cmentarzu się spotykałam.Potem, zmarznięci mocno, szliśmy do babci na kawę i ciasto.Ciotki w futrach lub nowych, eleganckich płaszczach, wujowie też w płaszczach. No, elegancko było! Na jutro przygotowałam sobie krótką, skórzaną kurtkę, w której chodzę codziennie do pracy. Żadnego nowego ciucha! Żadnej parady!

Deszczowo.

Za oknem deszczowo i pochmurnie, ale temperatura nadal dość wysoka. Wreszcie mogę się cieszyć każdym kolejnym dniem. Tata czuje się zdecydowanie lepiej. Skończyły się wiec nocne dyżury w domu rodziców. Zaczęłam koncentrować się na sobie. Postanowiłam przejrzeć garderobę i koniecznie kupić zimowe botki. Wybrałam się nawet do sklepu, ale nie znalazłam ani jednego odpowiadającego mi buta! No nic. Spróbuję za jakiś czas.

Najgorsze naprawdę minęło.

Uff... chyba już mogę odetchnąć. Nie,żeby było całkiem dobrze, ale jest dużo, dużo lepiej. Zaczynam powoli odzyskiwać równowagę. Zwolniłam i mam czas choćby na chwilę relaksu, co dotąd nie było możliwe. Za oknami śliczna jesień. Taka jak lubię, barwna i ciepła.


***

Przede mną trudny tydzień. Bardzo trudny. Pełna jestem ogromnego niepokoju i obaw. Staram się jakoś to wszystko poogarniać, mało analizuję, a jednak i tak budzę się w nocy ciężko wystraszona. No nic. Muszę sobie sama z tym poradzić.

"Jak nie zabiłam..."

Czytam kolejną bzdurną książkę, taką by nie pozwalała zasnąć i jednocześnie nie absorbowała zbyt mocno. Tym razem wybór padł na „Jak nie zabiłam swojego męża”.   
Opowiastka o tym, ile w życiu spraw spada na kobietę i od ilu są w stanie wymigać się mężczyźni. Wypisz, wymaluj jak u mnie. Mąż mój w życiu nie zrobił prania! To niewiarygodne, ale prawdziwe! Moja wina. A jakże. Zawsze go wyręczałam. No więc pralka jest w całości moja!To zawsze ja posegreguję, nastawię odpowiedni program, dodam proszku i płynu. Pralka upierze. No i teraz pranie  zalegać będzie w bębnie tygodniami. Nie mogę na to pozwolić,więc wyciągam, wieszam. Żaden z panów w moim domu nie uważa za stosowne zdjąć z suszarki i ułożyć tego, co aktualnie na niej się znajduje.Im więcej na ten temat piszę, tym bardziej się nakręcam. Dobrze, że jestem w domu rodziców, bo awantura gotowa! Najbardziej jednak irytuje mnie co innego. Jest to zostawianie w toalecie twardych, tekturowych środków z wnętrza rolek papieru toaletowego.Kiedyś postanowiłam ich nie sprzątać. No cóż, okazało się, że nikomu, poza- oczywiście- mną one nie przeszkadzają. Przy bodaj dziewiątej rolce dałam za wygraną.
Dochodzę do wniosku, że moja odporność na prozę życia jest coraz mniejsza. Za kilka lat będę zwyczajną zrzędą! Gotową do awantur w każdej niemal minucie życia.
Przypomniała mi się  historia z życia moich znajomych. Przez dość długi czas zamieszkiwali wspólnie z teściami niewielkie M-4. Na dodatek z trójką małych dzieci. Niewyobrażalna wprost ciasnota i brak intymności winny być przyczyną wielu spięć. Nic z tego. Stosunki były jak najbardziej poprawne i nigdy nie doszło do awantury, ba, nawet sprzeczki. Spokojnego i bardzo flegmatycznego, starszego pana domu tylko jedna rzecz wyprowadzała z równowagi. Jego własna żona chrupiąca przed snem jabłko!To niewiarygodne, jak bardzo może przeszkadzać tak drobna rzecz. A jednak.

Jestem zmęczona.

Trochę liczyłam na dostęp do sieci. Miasto uruchomiło wiele punktów bezpłatnej sieci wi-fi i jeden z nich mieści się blisko miejsca zamieszkania rodziców. Jednak albo mimo wszystko jest to za daleko, albo połączenie jest jeszcze nieaktywne. Szkoda. Łatwiej byłoby mi wytrwać  w gotowości przez całą noc. U mnie mam w zasięgu dwie sieci bez zabezpieczeń. Ale u mnie jest to mi niepotrzebne! Pogoda się bardzo popsuła. Zimno i pada. Nie czuję się najlepiej. Biorę antybiotyk. Jestem osłabiona i chyba lekko podtruta lekami. W każdym razie dotrwać do rana będzie mi bardzo trudno! Nie ma jeszcze 23.00, a ja już jestem wykończona.
Patrzę na niezliczone ilości bibelotów w pokoju rodziców. Na co im tyle tego? Hołduję zasadzie, im mniej tym więcej! Ilość zbędnych rupieci mnie przytłacza. Tylko książkom daję przyzwolenie.  Po co komu na przykład trzy zegary w jednym pomieszczeniu? Nie wspomnę o wazonach, wazonikach, koszach i koszyczkach, misach i miseczkach, dzbankach i dzbanuszkach,  serwetach i serwetkach. Tak przepełnione pomieszczenia działają przygnębiająco.A ile kłopotów przy sprzątaniu! Mama jest jednak bardzo do tych drobiazgów przywiązana i chyba nie widzi nadmiaru. Zresztą, niech ma, co chce i już. Wytykam mamie, a sama jestem chomikiem! Chomikuję alkohol! Rzadko pijemy, jakoś tak wyszło, a jednak lubię mieć! I to ja, nie mąż! Podczas cotygodniowych zakupów często dokładam kolejną butelkę jakiegoś trunku.By mieć!
Za dwadzieścia trzecia. Tata wstawał dotąd dziewięć razy. Jestem zmęczona. Wstał po raz dziesiąty.Noc zakończył na siedemnastokrotnym odwiedzeniu wc. Jestem wykończona. Oboje jesteśmy.

***

Dwadzieścia minut do północy. Potem będzie już z „górki”. Trochę chce mi się spać. Jak senność nie minie, zaparzę kolejną kawę. Jakże trudno musi być  pracującym na zmiany. W końcu dla mnie to tylko dwie noce w tygodniu i mogę je zwyczajnie odespać! Rano zajrzę na pobliski rynek, zrobię warzywno-owocowe zakupy i pojadę do siebie. Ostatnio namiętnie jadam bób. Kupuję sporą jego paczkę, pęczek kopru, wrzucam to wszystko do dobrze osolonej wody i zajadam się potem. 100 gram bobu to zaledwie 80 kcal, a jaki jest przy tym sycący! Mam też ochotę na czereśnie!
Piję  kolejną kawę. Nie dałabym jednak  bez niej rady! Jest już 01.30. Cicho i ciemno. Do rana jeszcze daleko. Jutro muszę koniecznie pójść na pocztę opłacić rachunki. Powinnam też odwiedzić fryzjera, w zasadzie dwóch! Pies też już wymaga strzyżenia. Może spotkam się  z Gośką. Zaplanowałyśmy jakiś wspólny wypad na ten tydzień. Choćby tylko na kawę!Powinnam trochę połazić po sklepach. Na wrzesień potrzebuję stroju na wesele. Nie mam na razie pomysłu. Wesele będzie w ośrodku wypoczynkowym, ale to chyba akurat bez znaczenia. Wrześniowe noce bywają chłodne.
Jest już po trzeciej. Jeszcze trochę i zacznie świtać. Nocka w sumie spokojna. Tata wstawał do toalety na razie tylko 3 razy. Cieszę się, że trochę odpocznie.

"Gdy nie wiadomo, o co chodzi..."


Co jakiś czas rwetest się podnosi ogromny wokół sześciolatków i rozpoczęcia przez dzieciątka edukacji  w wieku rzeczonych lat sześciu. Jakoś specjalnego do tego przekonania na mam. Zerówka automatycznie przenosi się do pięciolatków, zatem dziecię na zwyczajne, niczym nieskrępowane dzieciństwo ma lat pięć i tylko wtedy, gdy bliżej początku roku obchodzi urodziny. Sama do szkoły poszłam jako pacholę prawie siedmioletnie, prawie, bo w listopadzie się urodziłam. Edukację zaczynałam od pisania po śladzie, co nudziło mnie niemiłosiernie, bowiem akurat ja sztukę pisania i czytania, z własnej inicjatywy, opanowałam dużo wcześniej. Jednak większość moich rówieśników nie umiała ani pisać, ani czytać, co dla nikogo nie było problemem. Wystarczyły dwa lata, by obie sztuki opanować w stopniu należytym. Nikt nam nie skracał i tak krótkiego dzieciństwa! Pierwsze tygodnie nauki to głównie zabawy i wycieczki po okolicy i adaptacja do warunków szkolnych. Samo posiąście umiejętności pisania i czytania jest mało istotne w tym procesie. Ważniejsze jest osiągnięcie dojrzałości szkolnej. A z tym i jako siedmiolatka miałam problem. Jakoś niespecjalnie wierzę ,że brzdąc sześcioletni jest w stanie udźwignąć szkolne obowiązki. Zresztą, po co tak wcześnie? Jeszcze się w życiu nadźwiga! No chyba,że jak zwykle. Kiedy nie wiemy o co chodzi, to chodzi o...
I w tym miejscu polecam artykuł, do którego podaję link:
 http://wgospodarce.pl/opinie/2892-szesciolatki-marsz-do-szkoly-czyli-o-co-tu-naprawde-chodzi

"O co tu chodzi? To jaśniejsze, niż letnie słońce Jednoroczny tylko wpływ do budżetu z podatku PIT  to ok. 38,1 mld zł  (dane  GUS za 2011 r.). Jeśli młodzi wcześniej zaczną szkołę, wcześniej też  ją skończą , pójdą do pracy i zaczną płacić podatki  rok wcześniej. Rok dłużej będą musieli pracować, by przejść na emeryturę, I o to przecież chodzi."

"Na salonach".


Wczoraj próbowałam w salonie Orange zmienić na inną umowę w telefonii stacjonarnej. Najpierw pojechałam do Focusa. Od razu podeszłam do sprzedawcy i zapytałam, czy swoją sprawę załatwię w ich firmie. Pan potwierdził, więc cierpliwie odczekałam 20 minut. Kolejka była. Moją sprawę przejęła koleżanka pana, jako że pierwsza okazała się być wolną.  Nie mogłam się skupić na rozmowie, gdyż panienka od nadgarstka po łokieć była w napisach. Nie ,żebym jakoś szczególną awersję miała do tatuaży, ale gdy dziewczę niezbyt urodziwe, to te napisy krzyczą wyjątkowo. No i krzyczały tak bardzo, że miast sprawę swoją wyłuskiwać, gapiłam się jak sroka w gnat. Kiedy już się nagapiłam do woli, okazało się ,że nic nie załatwię, bo dziewczę wglądu do systemu nie ma i to moja wina ,że nie wiem, do kiedy mam umowę. A poza tym to ona chętnie wszystko za łatwi, umowę też możemy podpisać, tylko  mam wiedzieć od kiedy. I tak w kółko. Żeby panience cudnych jej ślepków nie wydrapać, opuściłam salon i udałam się do innego, gdzie sprawę szybko i profesjonalnie załatwiono. Nie wymagano też ode mnie żadnych szczegółów starej umowy, gdyż pan sobie to wszystko przeczytał w swoim komputerku.
 Zastanawiam się nad tatuażem tak bardzo widocznym. Gdybym to ja była pracodawcą, panienka nosiłaby bluzkę z długim rękawem. Obowiązkowo! Ten tatuaż jakoś tak wyjątkowo kojarzył mi się z brakiem profesjonalizmu.

***


Nocuję u rodziców. Znaczy, nie nocuję. Jestem i czuwam całą noc, do rana. Trochę czytam, błogosławiony niech będzie czytnik! Trochę piszę, błogosławiony niech będzie notebook! Minuty wloką się niemiłosiernie. Do rana jeszcze długo. Jutrzejszy dzień ma być bardzo upalny. Nie lubię upałów. Dość długo rozmawiałam dzisiaj z Gosią. Przyjaźnimy się od dzieciństwa. Zrezygnowała ze spotkań z psychologiem i to mnie martwi. Z drugiej jednak strony, kiedy po tych spotkaniach źle się czuje, gdy ma dyskomfort i jest niespokojna, to chyba nie to, o co chodziło!Jeszcze kilka minut do północy. Patrzę w okna. Niemal cała ulica już śpi. Takich nocnych Marków jak ja, niewielu.

Letnio.

Chyba faktycznie nadchodzą upały. Czuć w powietrzu coś zwiastującego wysokie temperatury. Dobrze i niedobrze. Fajnie tym, co wypoczywają nad morzem czy gdziekolwiek. Pracujący niekoniecznie muszą się ucieszyć.Pamiętam upalne lata mojego dzieciństwa. Mieszkanie było na poddaszu, zatem podczas upałów nagrzewało się niesamowicie. To nie był czas klimatyzacji, więc mama musiała sama coś wykombinować. I wykombinowała. Do firanek przypinała zmoczone prześcieradła. Pomagało! Pamiętam też remont mieszkania. Lato wtedy było także upalne. Na ten czas przenieśliśmy się na strych! Na wspólnym dla całej kamienicy strychu mieszkaliśmy ze 2 tygodnie! Ależ to była frajda dla nas- dzieciaków. Jednak upał na strychu był wiele bardziej dokuczliwy niż w mieszkaniu. Duszno niemiłosiernie, wysoka temperatura w pomieszczeniu, nie było najmniejszego podmuchu wiatru.

Zdrowieję.

Piękny, słoneczny, choć nieco chłodny dzień. Kolejne mają być już tylko cieplejsze. Wreszcie zaczynam zdrowieć.Nabawiłam się wirusowego zapalenia gardła i krtani i walczyłam z paskudztwem ponad dwa tygodnie.Na szczęście, poprawa jest już wyraźna.

***


Potwornie boli mnie gardło. Od wczoraj. Martwię się, bo nie mogę pójść na zwolnienie i nie mogę także zarażać. Jest grubo po północy. Nocuję u rodziców. Znaczy jestem u rodziców, bo o spaniu nie ma mowy. Dyżuruję przy  tacie. Mama śpi spokojnie. Dobrze, że udało się jej zasnąć. Tata też śpi. Trochę czytałam, trochę popracowałam na komputerze ,ale  nie mam tu dostępu do internetu. Też jestem już senna i trudno mi się czymś zająć na tyle skutecznie, by odgonić Morfeusza. Czytnik musiałam odłożyć. Rozładowała się bateria, a ja zapomniałam wziąć  ładowarkę. Za oknem jeszcze ciemno. Jest 01.44. Pewnie około czwartej  świat zacznie się budzić. Ale do czwartej jeszcze długo Minuty wloką się niemiłosiernie.Jak ten czas wolno płynie!  02.25. Za oknem nadal ciemno i cicho.Powoli wstaje dzień. Jest 03.14. Widać zarysy budynków, jaśnieje niebo.

Ot, co.

Ale jestem padnięta! Kilka godzin w kolejce u lekarza! To niewytłumaczalne, naprawdę. Gabinet prywatny, usługa lekarska również. Koszt:180 zł. Pani doktor nie rejestruje na godziny, nie wydaje się w rejestracji żadnych numerków, swoje trzeba odstać! No to stałam. Od 9.00 w sumie stoimy, całą rodziną. Wymieniamy się, fakt. Pani doktor przychodzi spóźniona pół godziny. Nie pada "przepraszam", nie pada żadne słowo, pani doktor za to pada,  pada na krzesło w swoim gabinecie.Wiem, że korki, ale do licha, to jak wszyscy poza panią doktor tu dotarliśmy? Ech, zła jestem. Pół dnia w kolejce do lekarza a wieści od niego nie najlepsze. Ot, co.

Bieg...po zdrowie?


Maj był dla mnie czasem bardzo wytężonej pracy. Jestem zmęczona, ale i zadowolona. Wiele rzeczy udało mi się zrealizować. Jednak, jak to w życiu, nigdy nie można być w pełni szczęśliwym. Choroba taty się pogłębia. Zdarza się,że nocuję w domu rodziców, by mama mogła się zwyczajnie wyspać. Sama mam drobne kłopoty zdrowotne. Od kilku dni nie czuję się najlepiej. Słaba się zrobiłam, wcześniej kładę się spać i od razu zasypiam. Może to wpływ codziennego biegania, jakie sobie narzuciłam. Stwierdziłam,że powinnam zadbać o swoją kondycję,a że znalazłam partnera do biegania, to biegam! Niemal codziennie. Około 18.15 wskakuję w dres. Wracam zmęczona i spocona ok. 19.30. Prysznic i...koniec dnia. Może to na obecny czas zbyt duży wysiłek i stąd kiepskie samopoczucie?