Opera "Nova".

Wieczór spędziłam w operze. Lubię tak. To miejsce ma w sobie jakiś czar i cudowną moc wyciszania. Obejrzałam kolejny raz "Hrabinę Maricę". Bardzo przyjemna operetka.Piękna scenografia. "Wytworne suknie w pastelowych barwach wysmakowane w detalach, kapelusze, parasolki, mundury i fraki , cygańskie sute spódnice, węgierskie stroje ludowe – blisko 250 kostiumów mieni się tęczowo na scenie na tle fasady pałacowej naturalnej wielkości." To naprawdę robi wrażenie.Na scenie pojawia się też powóz ciągniony przez najprawdziwsze konie.No i przerwy w trakcie spektaklu. Szkoda,że nie wypada robić zdjęć. Uwielbiam przyglądać się kreacjom starszych pań. Od razu widać, że damy. Starannie dobrane szczegóły stroju, piękna fryzura i ten dostojny chód. Miarowym, wolnym krokiem przemierzają hol, szeptem wymieniają uwagi. Najczęściej są w towarzystwie koleżanek. Panów jest zdecydowanie mniej na operetkach. To lekka muza, może dlatego.
Katarzyna Mackiewicz -"Hrabina Marica"- duet-.E.Kalman

Nie miała baba kłopotu...

Wczorajszy dzień był męczący. Najpierw nadmiar zawodowych obowiązków, potem kilkugodzinne oczekiwanie w kolejce do lekarza. Kolejkę zajęłam tacie zwalniając jednocześnie szwagra, który zjawił się przed gabinetem bladym świtem.To przerażające, co się dzieje w ochronie zdrowia. Pani doktor zapisuje na wizyty, ale nie wyznacza godziny! O nie! Przyjmuje na full. Zaczyna od godziny 17.00 i do oporu. Zachłanność?Pazerność? Jak inaczej wytłumaczyć taki brak organizacji w przyjmowaniu ciężko chorych pacjentów? Każda wizyta to 150 zł. Czysty pieniądz. Bez kasy fiskalnej, bez paragonu, rachunku.
Pod wieczór syn wyszedł z psem na spacer. Nie zabiera go na smyczy, pozwala niemal na wszystko. No i stało się...Maluch szalał. Bawił się z dużo większym od siebie, przyjaźnie nastawionym labradorem. Kiedy wrócił, zachowywał się trochę inaczej, niż zazwyczaj. Zrzuciliśmy to na zmęczenie. W łazience niechcący go lekko trąciłam, zapiszczał.Potem już było tylko gorzej. Płakał przeraźliwie. Próbowałam uspokoić, ale bez rezultatu. Nie można było ustalić źródła bólu. Dotykałam kończyn, wszystko ok...masowałam brzuszek, niby też w porządku. Piesek jednak nadal źle się czuł. W końcu pojechaliśmy do kliniki weterynaryjnej.Na całe szczęście są w mieście takie, które działają całą dobę. Okazało się,że Filip za bardzo szalał. Na skutek harców doznał kontuzji w okolicach kręgów szyjnych. Dostał zastrzyk przeciwbólowy i przeciwzapalny oraz tabletkę na trzy następne dni. Jedną. Trzeba ją dzielić na mniejsze porcje. Przy okazji weterynarz stwierdził,że pies jest zbyt gruby. Kurcze, nie bardzo wiedziałam, ile powinien jeść, a że ma apetyt.. Wróciliśmy do domu o trzeciej rano. Szczeniak nareszcie usnął i tylko cichutko popiskiwał.Dzisiaj jest już prawie dobrze, jednak ma ograniczone spacery i wszelkie zabawy. Nudzi się niemiłosiernie.

"Mniej znaczy więcej."

Mniej znaczy więcej. Dźwięczy mi w uszach jakże mądra sentencja z obecnie czytanej książki.Wyzwolić się spod panowania rzeczy! To takie trudne, bo przecież połowę życia poświęcamy na ich gromadzenie! Już kiedyś, tez niedawno, jeszcze przed lektura naszły mnie podobne myśli. Przyglądałam się mieszkaniu rodziców.Mnóstwo bibelotów, masa kryształów, porcelany. Na co to?! Tak naprawdę nie mam ochoty wejść w ich posiadanie. Że rodzinne pamiątki i takie tam? Przecież zostawię kilka rzeczy o wartości szczególnie sentymentalnej. Na pamiątkę! Co z resztą?... Może nie będę się dzisiaj nad tym zastanawiać, bo wpadnę w dół jakiś.

Rozmowy niekontrolowane.

Pijemy taką samą kawę. Kwaśną, typu arabica. On w filiżance, ja w kubku. Lubimy ze sobą rozmawiać. To nie muszą być "ważne" rozmowy. Mogą być, jak dzisiejsza, spokojne, bez nadymania się, ot taki swobodny przepływ myśli. Istotne,że możemy i umiemy ze sobą rozmawiać bez ograniczeń. Na każdy temat. Często rozumiemy się bez słów. To wycisza, pomaga nabrać dystansu, dodaje energii. Nie wykorzystujemy tych okazji, nie eksploatujemy nadmiernie i może dlatego tak duża ich waga.

Czwartkowo.

Ależ się dzisiaj napracowałam. Najpierw zawodowo, potem w kuchni. Gotowałam i gotowałam. Zupę pieczarkową dla panów, rosół z makaronem i mięsem ze skrzydełek dla pieska, no i dla siebie-zgodnie z dukanową dietą- pulpety z mięsa z indyka. Wczoraj kupiłam fajny garnitur na wiosnę. Mieszanka lnu z czymś syntetycznym. Tego sztucznego tylko troszkę. Zwyczajny zupełnie. Ciemnobrązowy w jasne prążki. Zostawiłam w sklepie, bo spodnie były trochę za krótkie. Przedłużą. Mam odebrać w piątek po 16.00.Muszę teraz koniecznie kupić brązową torebkę. Mam niby dwie, ale jedna zniszczona już mocno, druga z kolei zapinana tylko na taki skórzany skobel i bez przegródek w środku. Łatwo zgubić zawartość. Koleżanka z pracy od wczoraj jest także, jak ja, szczęśliwą posiadaczka sznaucerka miniaturowego.Ciekawa jestem, jak się będzie sprawował. Ma również 8 tygodni, jak nasz, gdy trafił do nas.

Wizyta.

Piesek był z nami z wizytą. Spisał się na medal!Nie do uwierzenia, jaki był grzeczny. Odwykłam, bo poprzednik nie nadawał się do składania wizyt, tak rozrabiał.Cieszę się, bo będzie można go ze sobą praktycznie prawie zawsze zabierać.

Piątkowo.

Pogoda paskudna. Nie chce się wychodzić z domu. A tu tyle do zrobienia! Po pierwsze, prezent. Jutro imieniny w rodzinie i bez prezentu ani rusz...Po drugie, poranna wizyta u rodziców. Oboje chorują. Mama jest przeziębiona. Posprzątać muszę. Po trzecie, przydałoby się trochę posiedzieć w kuchni i ugotować coś smacznego. Ech... tyle tego...

L4

Kolejny dzień siedzę w domu. Nudzę się niemiłosiernie. Dzisiaj namówiłam bratową męża, by mnie odwiedziła. Było sympatycznie i w wyniku wizyty zakupiłam w empiku trzy książki. Pierwsza to "Sztuka prostoty" D. Loreau. "Prowadząc skromniejsze życie wzbogacasz swoją egzystencję. Współczesne społeczeństwo konsumpcyjne twierdzi coś innego? Nie wierz.Mieszkająca od wielu lat w Japonii Dominique Loreau przyjęła styl życia swojej przybranej ojczyzny. Jest on oparty na zasadzie "mniej znaczy więcej", stosowanej we wszystkich dziedzinach – od spraw materialnych po życie duchowe." Dwie kolejne to tej samej autorki "Sztuka umiaru" w ilości sztuk-dwie. Jedną podaruję dzisiejszemu gościowi. W zasadzie to nie zakupiłam, a zamówiłam. Dostarczą do salonu empiku. Odbiorę przy okazji zakupów w galerii.I tak nie będzie to prędzej jak za tydzień.

I znów katar...

Jestem zła. Weekend, a ja czuję, że będę chora. Najpierw niewinne drapanie w gardle i namiastka kataru. Na razie to ten właśnie etap, ale znam siebie. Potem to już błyskawicznie. Podwyższona temperatura, kaszel, złe samopoczucie.Pozostanie więc łóżko. Nie takie miałam plany!Zanim się na dobre rozłożę, pobiegną do biblioteki. Obłożę się lekturą i będę chorować.Kupię po drodze cytryny. Kiedy gorączkuję, nie smakuje mi kawa.

Słonecznie.

Jak dobrze, że wiosna niemal na wyciągnięcie ręki. Kiedy dzień słoneczny i długi, żyć się chce.Głównie realnie. Lubię czat, ale nie aż tak, więc bardzo mnie cieszy perspektywa wytknięcia nosa na świat na czas zdecydowanie dłuższy.Tym bardziej,że na czacie coraz bardziej smętnie. Dużo goryczy. Cóż, samo życie.Nikogo nie rozpieszcza, a niektórych bardziej nie... Przejrzałam lżejszą odzież. Mam jej nawet w nadmiarze, więc żadnego zakupowego szaleństwa. Z okazji zbliżającej się wiosny postanowiłam wybrać się do kina.No i do opery, ale to drugie to planowane. Psiak ma za sobą już kilka spacerów, coraz bardziej udanych. Cieszę się na dłuższe z nim wyjścia. niemal zapomniałam, co znaczy spacer z pieskiem. Lubię łazić wieczorem, lubiłam. Z przyjaciółką. Obie mamy psy i mieszkamy blisko siebie. Często robiłyśmy razem długie przedsenne spacery. Nieraz nawet w towarzystwie naszych mężów.Ciekawe, czy psiaki się polubią.