WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Nowy Rok przywitajcie w szampańskim nastroju, ufając, że będzie wspaniały i przyniesie niezapomniane chwile. Zapomnijcie o szarej rzeczywistości i bawcie się najwspanialej jak potraficie.



"Winien" i "ma".

Pod koniec roku lubimy sumować. Ja lubię. "Winien" i "ma". Dobrze, kiedy się udaje zbilansować.Nie  mam wielkich oczekiwań co do nowego, 2011 roku. Zdrowia tylko pragnę. Dla wszystkich. Naprawdę nie ma nic cenniejszego.Slogan niby, ale... Wiecznie za czymś w pogoni, wiecznie nam mało. Wystarczy jednak tylko, że zabraknie zdrowia i okazuje się jak wszystko, o co zabiegaliśmy , jest nieznaczące.Uczę się wyhamowywać. Nie jest łatwo. Wpojono we mnie wielką odpowiedzialność za wszystko, co robię.Niepotrzebnie, bo kiedy zwalniam, czuję się winna.

I po świętach...

Minęły szybko, jak co roku. Najpiękniejszy jest czas oczekiwania na nie. Potem szast prast i już zawsze po. Szkoda...Dostałam w prezencie zestaw do malowania. Jest tam i płótno, i farby, i pędzle i nawet gotowy szkic obrazka. No to spróbuję. Zawsze chciałam spróbować.Dom wzbogacił się też o kilka  książek. Jest co czytać. Zaczęłam od nieźle napisanej biografii Wojciecha Cejrowskiego. Lubię poświąteczne dni. Lodówka pełna jedzenia, nie trzeba gotować. Pełen luz, leniuchowanie.

N jak noc w galerii.

Wczorajszy wieczór spędzony w Galerii Pomorskiej pośród dzikich tłumów uważam za stracony. Szkoda było czasu i energii. Kupiłam jedynie w H&M koszulę ecru. Przyda się. Od dłuższego czasu podobnej szukałam. Fakt, że chciałam śnieżnobiałej, ale ta też może być. Czarne spodnie do tego i będzie ok. Sprawa prezentów nadal pozostaje otwarta.Kiedy tak bez sensu łaziłam po tym handlowym molochu , oddałam się myślom różnym,żeby czasu jednak tak do końca  na zmarnowanie nie oddawać. Świat mężczyzn poddałam analizie, jako ze wśród dwóch takich ( nie licząc psa) dzień za dniem mi upływa. Kiedyś, a było to bardzo dawno, mężczyzna wg mnie winien być przystojny. Dobrze, kiedy brunet o ślicznych ciemnych oczach. Potem jednak bruneta ,bez większego żalu, wymieniłam na średnio przystojnego szatyna o oczach zielonkawych i doszłam do wniosku, że wygląd zewnętrzny nie aż tak ważny się być zdaje.No więc, jeśli nie wygląd, to co? A dodam,że ostatnie moje przemyślenia do jednego prowadziły wniosku; można to wszystko ładnie ponazywać, otulić werbalnie, ale i tak zaczyna się kończy bardzo, ale to bardzo biologicznie. Wracając do rzeczonego mężczyzny, jedna rzecz jest niezmienna i musi ją mieć. ZASADY!
A teraz mój pomysł na dekorację.

Warto przeczytać.

    M. Atwood- "Opowieść podręcznej". Książka niesamowita, szokuje i przeraża! Szybko skojarzyła mi się z Orwellem. Pamiętam, jak z zapartym tchem czytałam "Rok 1984". Co dziwne, niektóre tamte wizje nabrały całkiem materialnego charakteru! Ale wrócę do powieści Atwood. Poznajemy młodą trzydziestolatkę, no ma trochę ponad  trzydzieści lat. Kiedyś była matką i żoną. Kiedyś...Wszystko się zmieniło. Krajem rządzi reżim i ortodoksja! Kobietom zabrano wolność, zabrano prawa. Mężczyznom zresztą też. Tylko nieliczna grupa tych co u władzy, ma jakiś tam margines swobód. Kim jest nasz bohaterka? Otóż podręczną!!Jak to rozumieć? Podręczny to bywa bagaż. Kilka nieodzownych w podróży drobiazgów zamkniętych w niewielkiej torbie. Więc bohaterka to taka podręczna ...macica. Tam umieszcza się dziecko na te 9 miesięcy podróży do świata! Skąd ono ? Ano z aktu kopulacji między podręczną a jej posiadaczem! Dodam jeszcze,że w posiadanie podręcznej wchodzą pan i pani ... Tę książkę trzeba koniecznie przeczytać!
   Aha, jest także film pod tym samym tytułem. Nagrałam już dawno, ale do tej pory nie obejrzałam.Zdecydowanie wole książki.

M jak miłość.

Zaczęło się banalnie. Przypadkowe spotkanie.Poprosił o numer telefonu. Podałam. Czekałam niecierpliwie, aż zadzwoni. O dziwo nie nastąpiło to od razu a po dwóch, może trzech dniach.

Sernik wiedeński.

Ten sernik zawsze się udaje. Często piekę bez spodu wylewając masę serową na blachę posmarowaną masłem i wysypaną bułką tartą, ale w przepisie jest wraz ze spodem.
Kruche ciasto:
15 dag mąki
12 dag masła
5 dag cukru pudru
1 całe jajko
Masa serowa:
1.20 kg twarogu /kupuję trzykrotnie mielony, u mnie jest w takich foliowych "kiełbaskach"/
10 jaj
40 dag cukru pudru
30 dag masła
5 dag kaszy manny
szczypta soli
rodzynki wcześniej namoczone we wrzątku i przed dodaniem do masy oprószone mąką
Ostatnio dodaję też jedną paczuszkę proszku "Sernix" dr Oteker
Wykonanie:
Masło utrzeć na pulchna masę dodając kolejno żółtka, cukier puder i ser. Białka ubić na pianę i wyłożyć na masę. Dodać kaszę i trochę soli do smaku. Wszystko delikatnie wymieszać.Na końcu dodać rodzynki.
Piec około godziny w nagrzanym piekarniku. Sprawdzać patyczkiem.

Ł jak łakomstwo okiełznać.

Można oczywiście okiełznać łakomstwo, ale wymaga to pomysłowości i czasu. Nie należę do szczególnie pracowitych, ale skoro zdecydowałam się na dietę Dukana, to wyjścia nie mam.

L jak lubię.



Lubię czas przedświąteczny. Ten od pierwszych dni grudnia. Już nie mogę się doczekać adwentu. Głównie prze świecznik. Jest świetny, bez kabli! Ciepłe żółtawe światełko leniwie sączy się z malutkich żaróweczek.

K jak kuchenne zmagania.

Kiedyś miałam zamiar spróbować diety Dukana. Zaczęłam od upieczenia "chleba" i bardzo mi smakował. Upiekłam go jeszcze kilka razy. Dzisiaj tez miałam na niego ochotę.

Porządki.

Ani się obejrzymy, a zacznie się adwent i tak ukochane przez mnie święta Bożego Narodzenia. W zasadzie kocham nie tyle same święta, co czas ich oczekiwania. Lubię budować nastrój. Najpierw zanoszę do kuchni ukochaną płytę Ally McBeal  ze świątecznymi piosenkami.Słucham jej aż do Wigilii. Potem gruntownie sprzątam kuchnię i wyciągam świąteczne ozdoby.Sam kicz. Boże jak ja kocham te szkaradne drobiazgi. Na drzwi lodówki powędruje gipsowy święty Mikołaj na magnes, na oknie ustawię adwentowy świecznik i powieszę dwa czerwone dzwoneczki.Potem bardzo powoli rozpełznie się po całym domu świąteczna atmosfera. W miarę, jak przesuwać się będzie linia świątecznych porządków, przybywać będzie ozdób. Na koniec pojawi się choinka. A wtedy już będę mogła spokojnie zając się zakupami. Niektóre prezenty już mam.

Stokrotki.

dał mi bukiecik stokrotek
jak sto uśmiechów sto spojrzeń czułych
stokroć powtórzone kocham
a może
sto ucieczek i sto powrotów
sto wybaczeń
stokroć powtórzone przepraszam

J jak Jurek.

Z Jurkami to ja niemal za pan brat! Pierwszy Jurek to syn przyjaciół moich rodziców. Starszy na tyle,że w dzieciństwie nie było nam po drodze. On w zasadzie mnie nie widział. Znaczy widział i owszem, ale jakby przeźroczystą. Zapędów braterskich nie miał i jako smarkata go zupełnie nie interesowałam. Potem, Jurek właściwy. Panienką już wieku słusznego byłam, to i on jakby dokładniej się mi przyjrzał. Widać, się mu spodobałam, bo i cholewki smalić zaczął. A było to tak.Siedziałam sobie dziewczę płoche w czytelni. Referat jakiś przygotowywałam albo co. Naprzeciwko młodzieniec urody cudnej co raz mi w oczęta spoglądał. I ja w te jego jak węgle popatrywałam ukradkiem .Kiedy książki oddałam i wyszłam na korytarz , czekał. Do dzisiaj pamiętam. Wysoki, ponad 190 cm wzrostu, szczupły, w jeansach, jasnej marynarce i czarnym golfie!Boże, jak mi się podobał! Podszedł, przedstawił się i spytał, czy może mnie odprowadzić. Mógł!!! Spacer trwał chyba ze dwie godziny. Z miejsca się zakochałam! W tych oczętach czarnych i cerze smagłej. Nie wyszło nam . Za smarkata byłam. On kilka lat starszy. Plany miał poważniejsze na życie jak ja. Długo, długo potem spotkałam kolejnego Jurka. Tym razem w rzeczywistości wymyślonej, wirtualnej.Od razu mi się spodobał i to nie kwestia imienia, bo długo nie wiedziałam, jakie imię nosi.Okazało się,że mieszkamy całkiem blisko siebie i wiążą nas miejsca, a nawet osoby, chociaż nie znamy się osobiście. Lubię Jurka, bo jest spokojny, wyważony. Rozmowa z nim to przyjemność. Dużo wie i ładnie opowiada.
Kiedyś koleżanka odwróciła mi przegub lewej ręki, popatrzyła i rzekła , że imię męża zaczynać się będzie na j lub k. Miała rację!

I jak idealna gospodyni -:)

Ten zeszyt stanowił własność babci mojego męża. Prowadziła go, kiedy uczyła się gotowania w szkole dla dziewcząt. Dostałam go na pamiątkę, kiedy umarła.

***

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
NA ZADUSZKI

Zardzewiały pąk róży, fiołek purpurowy,
Ziarna maku z uciętej, niegdyś szumnej głowy,
Liść zatrzymany w biegu
I płaczu pokusę
Zalejemy jak łza czystym, mocnym spirytusem.
Jeszcze garść pocałunków-
Zwarzonych jarzębin
I niech butlę na słońcu wiatr jesienny ziębi,
Byśmy mieli na tydzień krzyżami pocięty
„Zaduszkówkę”,
Bo innej nie widzę pociechy...

H jak haczyk.

To był jeden z pierwszych marketów w Bydgoszczy. Oczywiście też pobiegłam zrobić tam zakupy. Z ciekawości! Jak większość.

G jak garnek! :-))

Kupiłam kiedyś świetne garnki. Niedrogie.W zestawie było "coś" do gotowania na parze. Nawet nie wypakowałam z kartonu. Przypomniało mi się po jakimś czasie, bo koleżanki zachwycały się warzywami gotowanymi na parze. Postanowiłam spróbować. REWELACJA! POLECAM!

* * *

Co pamiętam?
Rozmowy, których nie było,
prowadzone półgłosem,

nieraz szeptane tylko,
listy- te niewysłane,
gdy słów brakowało z nadmiaru,
spacery też pamiętam,
polanę co babiego lata snuła wątek.

Dokładam i dokładam,
wrócę przecież,
tak się po prostu złożyło,
wybór nie należał do mnie.

I tylko chłód jesieni zapominam.
To dobrze.

F jak facet.

Wstałam raniutko, bardzo wcześniej. Wczoraj umówiłam się z mamą,że przyjadę i trochę jej pomogę w sprzątaniu, a resztę czasu  poświęcimy na plotki.

E jak elementarz.

Kolejny pochmurny dzień. Do tego paskudnie wieje. Siedzę i myślę, co by tu napisać na "e". Emocje, ewangelia, esteta... eeeee. Wiem! Elementarz! Pierwsza własna książka, podręcznik Mariana Falskiego.Jako,że umiałam czytać już w wieku lat pięciu, mogłam się książka naprawdę rozkoszować.Nie była dla mnie narzędziem tortur.Nie musiałam uczyć się techniki czytania. Oglądałam z uwagą  obrazki i wymyślałam do nich własne historie.Kiedy ukazał się reprint podręcznika, natychmiast go nabyłam. Z sentymentem dzisiaj do tej książki wróciłam.

* * *

marzenie nie pragnie być kwiatem
tyle można ukryć w płatkach rumianków
albo w kielichu nasturcji
ogrody różaną moc mają
i furtki niedomknięte

marzenie pragnie być ptakiem
w zamysłach chmur się zatracić
rozpiąć skrzydła jak tęczę
w rozkołysaniu łagodnym wiatr dogonić
ogonem zamieść obłoki

D jak dennie.

Zawsze bardzo chciałam obejrzeć "Metro" Józefowicza. Nadarzyła się okazja. Dostałam dwa bilety.Jeden dałam przyjaciółce.Trochę wątpliwości budziło miejsce spektaklu- duża hala sportowa. Mimo wszystko poszłyśmy.

C jak czasem.

czasem pozwalam
bosym myślom roztańczyć dzień
odziane kuso wybiegają za okienną ramę
gdzie poranna rosa wybrzmiała już swój koncert

wirując wśród rumianków wiatr gonią
co staje się coraz bardziej przeźroczysty
a może to mgła na łąkę opadła

czasem pozwalam

A jak antylopa...

-Gosia, Marka widziałam ze dwa lata temu, albo i trzy. Pamiętasz, jak musiałam jechać na ten kurs? No tak, ten długi. Pół roku i albo piątek-sobota, albo sobota-niedziela- tłumaczyłam cierpliwie. Nocowaliśmy w jakimś Ośrodku Doradztwa Rolniczego, ale warunki były super. Obiekt świeżo po remoncie. Nie zapomnę do końca życia tego spotkania.

Już jesień.

* * *


"znużony pracą gdy do snu się kładę
by dać wytchnienie członkom obolałym
głową w podróże niespokojne jadę
i myśli trudzę spoczywając ciałem
w marzeniu drogę przemierzam daleką
do ciebie pielgrzym wędrujący nocą
i wypatruję znużoną powieką
grząskiej ciemności, w której ślepcy brodzą
i tylko obraz twój przed ociemniałym
jawi się nagle w mej duszy marzeniach
i pośród nocy,jak klejnot zuchwały
zmurszałą ciemność blaskiem opromienia"

         

Galerianka.



Paskudnie boli mnie głowa. Wzięłam trzeci ibuprom max i...nic. Od rana biegałam po galeriach. Fajnie jest rano w mieście. Ulice niemal puste.Musiałam pojechać do biblioteki, dlatego zaplanowałam od razu zakupy.

Wspomnienie.

Dzisiaj było z rana bardzo zimno. Zmarzłam w drodze do pracy.Wsunęłam dłonie do kieszeni kurtki, by je trochę ogrzać.Natrafiłam na kasztany.

Żmut.

Spotkaliśmy się, bo tak pewnie ktoś to zaplanował, tam u góry. Nie wierzę w przypadki, więc uznajmy, że i tym razem to nie był czysty przypadek.

Ale pada!


No pada i pada! Wzięłam dzisiaj do pracy największy z posiadanych parasoli, a i tak zmokłam niemiłosiernie. Jutro ma być nadal mokro i na dodatek bardzo zimno.W zasadzie lubię taką pogodę. Fajnie zaszyć się z książką gdzieś w kącie pokoju, otulić ciepłym pledem, zasnąć nawet.I wyrzuty sumienia,że nic się nie robi, malutkie, bo...przecież pada!

WYSPA MŁYŃSKA


Moje ulubione niegdyś miejsce. Było wtedy zaniedbane, porośnięte krzewami, pełne zakamarków, tajemnicze.Chętnie na wsypę przychodziłam, gdy musiałam coś przemyśleć, gdy potrzebowałam spokoju.Potrafiłam tam spędzać długie godziny.Gapić się na przykład bezmyślnie w wodę i uspokajać rozkołatane serducho.Dzisiaj już straciło dla mnie swój czar, za to spodobało się innym. Jest teraz ulubionym celem spacerów wielu bydgoszczan.


WYSPA- widok od strony opery.


"La Gioconda".


"Włoskie słowo Gioconda oznacza tę , która jest radosna, cieszy się życiem. Tytułowa bohaterka opery, uliczna śpiewaczka piosenek , przepełniona namiętnością , energią i poczuciem wolności ,niesie szczęście innym i dodaje im odwagi. Jej rywalką w „pojedynku” o względy marynarza Enza (czyli księcia Grimaldi incognito) jest eteryczna Laura. Porzucona Gioconda walczy z pragnieniem zemsty: znika jej radość życia, pozostaje pasja, zuchwałość I duma. Musi podjąć walkę z groźnymi przeciwnikami: sadystycznym mężem Laury, Alvise Badoero i będącym w jego służbie szpiegiem, Barnabą. Dzieło Ponchiellego łączy włoską tradycję z  wystawnością charakterystyczną dla  opery francuskiej..Dzięki melodyjnej muzyce, duetom solistów, wspaniałym scenom chóralnymi i baletowym (furlana i Tańca Godzin  ),  imponującej scenografii, opera jest porywającym widowiskiem." 

Znów zaczęłam chodzić do opery. Cieszę się. Najbardziej lubię atmosferę. Nie ma jej w kinie, nie ma też w teatrze. Opera wymusza odświętny ubiór i dostojne zachowanie. Podczas przerw między aktami, kiedy wraz z tłumem snuję się leniwie korytarzami, przyglądam się ludziom. O dziwo, jest dużo bardzo młodych osób. Ci też elegancko, niezwykle starannie ubrani. Zapach perfum i szeptem prowadzone rozmowy.No jest atmosfera! A co do samej sztuki... No cóż, nie jestem znawcą opery. Lubię jednak jej oprawę,rozmach, z jakim przygotowywane są przedstawienia,barwne stroje, wielu statystów, ogromny chór.Dodam jeszcze na koniec,że w operze trzeba się rozsmakować. Pierwsze przedstawienie bardzo mnie nudziło, ziewałam i nie mogłam doczekać się końca.