A pogoda...

"Czytać i pisać oznacza zajmować się sobą." Zatem się sobą zajmuję. W zasadzie odkąd pamiętam, byłam dla siebie ważna. Otoczenie przyzwyczaiło się do mojego stylu bycia i nie protestuje. Bez szukania podpowiedzi w nauce, literaturze rozumiałam,że muszę zaspokajać najpierw swoje potrzeby, by móc myśleć o innych. Rzadko zmuszam się do zachowań, które są dla mnie dyskomfortowe. Trochę przystopowałam, kiedy zostałam matką.Ustaliłam wtedy dla siebie inną niż zazwyczaj hierarchię spraw ważnych. Dzisiaj powoli przebudowuję system. Nieraz pojawia się myśl,że jestem zwyczajną egoistką, ale jej nie analizuję szczegółowo. Wiem jedno, przygnębiona nikomu się nie przydam.
A za oknem nadal nijak.Lato mija półmetek, a pogoda wcale nie letnia.

Samo życie...

Nadrobiłam zaległości w pracach domowych. Rzecz jasna, nie wszystkie, ale widać już światełko.Nadrobiłam też zaległości w spaniu. Kilka razy położyłam się w ciągu dnia, mimo że nie bardzo lubię spać w dzień. Jedna taka drzemka była szczególnie męcząca. Usypiałam oglądając w TVN24 relację z Norwegii. Emocje dały o sobie znać we śnie i kiedy się ocknęłam, przez kilka sekund nie mogłam odróżnić sennych majaków od tego, co realne.Drugi raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego. Okropne doświadczenie. Temat Norwegii bez przerwy wraca do mnie w myślach. Może nawet nie bezpośrednio Norwegii, ale jak żyć, kiedy bezmiar nieszczęścia nas przytłoczy. Zagłuszyłam w sobie dość skutecznie tragiczne zdarzenie, jakie miało miejsce w mojej rodzinie i nagle wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. No cóż, samo życie...

Kaktus.

Nie lubię wsi. Nie wiem, dlaczego. Jakoś tak jestem zakodowana. Każde spędzane na wsi wakacje były dla mnie koszmarem. Kojarzą mi się z przeogromną nudą, bo krewni, do których jeździłam nie mieli dzieci.Nie mieli też dla mnie czasu, bowiem ten poświęcali codziennym obowiązkom. Nieraz towarzyszyłam wujkowi, kiedy jechał poić i doić krowy. Pastwisko było pod lasem. Zaprzęgał konia do wozu i ruszaliśmy w drogę. To były ładne tereny. Na horyzoncie widać było niebieski pas Zalewu Wiślanego. Pamiętam tylko tę drogę. Nieraz szłam obok wozu. Po lewej stronie rosły całe połacie zielonego groszku. Zrywałam strąki, wyłuskiwałam groszki i zajadałam z apetytem.W piątki ciocia piekła chleb. Miała specjalny piec. Dziwiło mnie,że ten piec był nie w kuchni a na zewnątrz. Nie musiała piec, chciała. Naprzeciwko domostwa wujostwa był duży wiejski sklep. Dla mnie wtedy cudo. tam było wszystko!!! Mydło i powidło.Idealne rozwiązanie. Zakupy łącznie z plotkowaniem z sąsiadkami nie zajmowały więcej jak pół godziny. Wujek hodował konie. Bałam się ich. Niby miały wygrodzony teren, ale uwielbiały jabłka i umiały się przedostać do sadu, mojego wakacyjnego królestwa. Wtedy w popłochu zmykałam do domu. Ale nie o tym chciałam... Otóż niechęć do wsi i wszelkich prac w ziemi została mi do dzisiaj. Nawet hodowanie roślin doniczkowych sprawia mi kłopot. Mam w domu niemal wyłącznie zielistkę i kaktusy. To bardzo niewymagające rośliny. nie umiem ich należycie pielęgnować, wiec one odpłacają tym samym. Wyglądają nienależycie. Zdziwiłam się więć, gdy zakwitł mi kaktus. Wygląda wspaniale. Mimo,że jest mój.

***

już się poranek rozszczebiotał

radośnie biegnie przez rumianki

na płocie mruga obok kota

strzępki snu zsuwa jak firanki



wbiega do domu w którym kąty

przyjazne zawsze dla każdego

te cztery kąty i piec piąty



tu nikt nie dziwi się dlaczego

przed siebie nowe dzisiaj wpycha

trochę zbyt szybko niecierpliwie

na widok wczoraj głośno prycha

że trzeba umieć żyć łapczywie


na skraj początku biec świtaniem

by aż na koniec zawędrować

i rozkoszować się mijaniem

***

Miałam pojechać za miasto. Nawet psa planowałam zabrać, by zbyt długo nie zostawał sam. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Nie przewidziałam jednego- załamania pogody. Nie będę się wlokła taki kawał, by w konsekwencji przesiąść się ze swojego fotela na czyjś. Czas miałyśmy spędzić w ogrodzie. Leniwie. Na rozmowie i lekturze. Zostało lenistwo w pojedynkę i w swoim domu. No to leniuchuję.Jakoś nie bardzo mi to leniuchowanie wychodzi. Zdążyłam odświeżyć dywan przy pomocy gąbki i odpowiedniego preparatu. Ależ ten pies kłaczy! Poprzedni nie gubił sierści wcale. Przyglądam się oknom. Jednak odpuszczam. Zaraz będzie lało. Stos wypranej odzieży czeka na prasowanie. Chyba się doczeka. Wgrałam w mp3 „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stiega Larssona. Jakoś nigdy nie udało mi się tej książki przeczytać. Może się nada do prasowania!

Wysiadam!

Czy na czacie można się zaprzyjaźnić? Bo ja wiem? Chyba raczej nie. Na początku przygody z czatowaniem wydawało mi się to możliwe. Dzisiaj jestem dużo ostrożniejsza w sądach. Doświadczenie uczy.
Czatem zawładnęły kobiety. To uzasadnione. Jest nas więcej, poza tym łatwiej nam wygospodarować czas wolny, choćby podczas jednoczesnego gotowania albo oczekiwania na zakończenie cyklu przez pralkę czy zmywarkę.Zakładam więc,że zaprzyjaźniam się z kobietą.. To jest możliwe wyłącznie, gdy interesujemy się różnymi mężczyznami, a najlepiej kiedy przynajmniej  jedna z nas nie interesuje się panami na czacie wcale. Rozmowa z jednym i tym samym panem przez nas dwie ostatecznie wyklucza możliwość nawet koleżeństwa. No bo jeśli taki pan na przykład wyraźnie okaże,że jestem bardziej, wtedy natychmiast należy pana z błędu wyprowadzić i wskazać wszystko to, co u mnie jest zdecydowanie nie bardziej. No i się z dokładnością godną zegarmistrza wskazuje.Wyłażą na wierzch wszystkie moje nie bardziej. Często i te nie moje. Dodane tylko. Wiadomo, im więcej nie bardziej, tym lepiej. Który pan lubi nie bardziej? No który?  Plotę? Ależ skąd! Sumuję tylko doświadczenia ostatnich kilku miesięcy.Zatem z kobietą się nie zaprzyjaźniam, bo ja przecież jestem bardziej! Cha, cha! Z mężczyzną zaś przyjaźń jest nie za bardzo możliwa. Wniosek ostateczny. Czat to jak jazda tramwajem. Przy odrobinie szczęścia znajdziesz miejsce siedzące.Nie zapomnij jednak wysiąść na właściwym przystanku.

Sale.

Zawsze myślałam, że jestem odporna na reklamy, że bezkarnie mogę buszować w galeriach, by na koniec pokazać triumfalnie puste ręce. A jednak nie! SALE! To na mnie działa! Kiedy w witrynie sklepu zauważam napis "obniżka", od razu mam ochotę wejść. Wchodzę i rzucam okiem.Znów delikatnie rzucam. I jeszcze raz rzucam. No..potem to już... rzucam się w wir zakupów. Bez sensu zupełnie nabywam kolejny shirt, albo trzeci sweter,bo ...tanie. Przejrzałam szafę. Tych tanich rzeczy kupiłam na kolejnych kilka lat! Dwa lniane garnitury, letnia bluzeczka w krateczkę, dwie białe koszulki, czekoladowa bluzka z długim rękawem, atłasowymi mankietami i kołnierzykiem, różnokolorowe shirty, dwie sportowe marynarki- jedna jeansowa czarna, druga brązowa- nie wiem z czego, malutka brązowa torebka- jedyna naprawdę potrzebna!Swoją drogą to te wszystkie rzeczy średnio tanie,że tak powiem. Za to na pewno zdążą być niemodne, zanim je założę.

"Lato, lato wszędzie..."

Zakupy zrobione, obiad na kilka dni też. Dziecię oprane, jutro wyjeżdża nad morze. Szykuje się spokojny tydzień. Mam przynajmniej taką nadzieję. Żadnych szczególnych planów nie robię, bo wtedy z reguły nic z nich nie wychodzi.Może przejrzę garderobę i usunę to, czego i tak nie nosimy. Szafy pękają w szwach. To jedyne zadanie na nadchodzący czas i dobrze, gdyby mi się udało je zrealizować. Mam też kilka książek do przeczytania, niektóre z domowej biblioteczki.

Wakacyjne lektury.

Hannę Krall już przeczytałam. Dziwna książka i raczej mi się  nie spodobała. To zbiór zapisków, kartek, listów ułożony w porządku chronologicznym.Fakt,że nadawcy bądź adresaci tych słów, to osoby znane- choćby Krzysztof Kieślowski, Marek Edelman, Mieczysław Rakowski, ks. Adam Boniecki, prof. Jan Kott i prof. Leszek Kołakowski a poruszane problemy- przeróżne. Od dylematów moralnych i światopoglądowych po absurdy życia codziennego .Jakby takie donosy z codziennego życia.
Łysiaka czytam nadal. Odbrązawia brutalnie. Muszę mieć do niego większy dystans, bo bardzo mi w głowie bałagani.

Cięcie.

Słonecznie i ciepło. Zapowiada się dobry dzień. Może pójść do fryzjera? Fryzura straciła formę. Sprawdziłam datę ostatniej wizyty- 3 czerwca, zatem miała prawo stać się nieforemną.Nie lubię wizyt w salonie, bo chyba nie lubię gadatliwych ludzi. A fryzjerki, z którymi mam kontakt mielą jęzorami jak najęte.Zastanawiam się nad gadatliwością, bo jednak lubię rozmawiać.No tak, rozmawiać! To jednak różnica. U fryzjera nie rozmawiamy, jestem bombardowana słowami, na które chyba i tak nikt nie oczekuje odpowiedzi. Więc siedzę i cierpię. Złe wstępuje we mnie dopiero, kiedy pani fryzjerka po raz setny pyta "no to jak tniemy?". Już prawie rozwiązałam ten problem. Noszę w portmonetce zdjęcie fryzury idealnej, niby klasyczny bob, ale jakie cięcie! Pani przygląda się chwilę i tnie...jak potrafi! Cha,cha! Dobrze,że mi włosy szybko rosną, więc nigdy, ale to nigdy!!! nie skupiam się na efekcie końcowym, bo i tak nie jest to fryzurka z fotografii.
Zaczęłam malować. Farby mam akrylowe. Jak na początek, mogą być. Rzuciłam na płótno kilka plam. Wciągnęło. Pewnie to także wpływ "Wiwisekcji". Chciałam doświadczyć, jak malarz. No, malarką to z pewnością nie będę, ale zabawa  może być przednia. Wydobywanie kolorów z farb poprzez łączenie, pokrywanie powierzchni kolorem. Zajęło mi to próbowanie parę godzin.
Zastanawiam się nad kupnem nowego aparatu, albo...przestudiowaniem instrukcji starego. Ma chyba więcej możliwości, niż mi się wydaje. Nigdy nie przeczytałam dołączonej do niego książeczki.Może dzisiaj wieczorem to zrobię...

Brzydka, niemal jesienna pogoda. Kubek gorącej kawy i sączące się w rogu pokoju światło niedużej lampki. Klimat wystarczający, by zagrzebać się we własnych myślach. A podążają w różne strony.Przebiegłam po ulubionych blogach, także fotograficznych, szukając natchnienia. Bez skutku. Wróciłam więc do "Wiwisekcji". Doskonałe studium ludzkiej natury. Jak wiele w życiu robimy kierując się wyłącznie egoizmem. Kiedy zaspokoimy swoje żądze, jesteśmy w stanie porzucić sprawę, tak to umownie nazwę, na zawsze. Straszne, ale jakże prawdziwe. Tym razem do siebie przykładam miarkę, choć to bardzo bolesne.Nie, żebym była z gruntu zła, chyba nie..ani zepsuta do szpiku, ale jak przeprowadziłam, bardzo pobieżnie zresztą, wiwisekcję na sobie, wynik mnie zaskoczył.
Cały czas się przymierzam do malowania. Jakoś nie trafiłam na ten właściwy moment. A to za ciemno, a to za ciepło, a to...Zawsze coś. Może więc poćwiczę fotografowanie. Ustawienie światła. Z tym mam problem. I z makro. Zdjęcia wychodzą rozmazane, bardzo nieostre.Poszukam porad w necie. Tyle osób fotografuje. może podpowiedzą. nieraz wystarczy znać jeden, dwa tricki i wszytko ok.
Ostatnio rzadziej i krócej bywam na czacie. Nadal lubię, ale bywa tam zdecydowanie mniej ciekawych osób niż kiedyś.Poza tym bagaż doświadczeń zebranych w ciągu kilku lat bezlitośnie obnażył wszystkie słabe strony czata. Dzisiaj patrzę już spokojnie beznamiętnym wzrokiem na wszelkie próby manipulacji, grę pozorów, udawanie przyjaźni.Czat jaki jest, każdy widzi. A,że magię jakąś ma, też prawda.