Życie wraca na swoje tory...



Piękna, słoneczna sobota. Wstałam wcześnie, zrobiłam zakupy i wstawiłam mięso na pieczeń. Sprzątnęłam wczoraj, zatem mam mnóstwo czasu dla siebie. Poleniuchuję. Wieczorem idziemy na kolację do przyjaciół. Cieszę się. Trochę relaksu bardzo się przyda. Ostatnio rzadko wychodzimy z domu. Chyba,że na rodzinne spotkania. Musiałam odpocząć, nabrać sił. Zrezygnowaliśmy więc z „bywania”. Dużo spałam, wcześniej się kładłam do łóżka. Trochę lektury i zapadałam w sen. Niestety, nie taki zdrowy, do rana. Budziłam się po kilka razy w nocy. Zdarzyło się,że bardzo krzyczałam we śnie. Na szczęście mąż mnie wybudził i nocny koszmar zniknął. W tym czasie tylko raz, jeden raz, uczestniczyłam w  sympatycznej imprezie muzycznej. Taki niby koncert. Odbywa się to w kawiarni, przy kawie, lampce wina, ciastku. Wybrałyśmy się z koleżankami. Sporą grupą. Odprężyłam się wtedy, choć  to nie było widowisko wysokich lotów, raczej chałtura w wykonaniu znanych ze szklanego ekranu i z kina. Na operę czy koncert w filharmonii nie miałam ochoty. Nadal nie mam. Za to dużo czytam. Co popadnie. Ostatnio Miłoszewskiego. Kończę „Bezcennego” i będę mogła powiedzieć,że przeczytałam wszystko, co napisał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz