J jak Jurek.

Z Jurkami to ja niemal za pan brat! Pierwszy Jurek to syn przyjaciół moich rodziców. Starszy na tyle,że w dzieciństwie nie było nam po drodze. On w zasadzie mnie nie widział. Znaczy widział i owszem, ale jakby przeźroczystą. Zapędów braterskich nie miał i jako smarkata go zupełnie nie interesowałam. Potem, Jurek właściwy. Panienką już wieku słusznego byłam, to i on jakby dokładniej się mi przyjrzał. Widać, się mu spodobałam, bo i cholewki smalić zaczął. A było to tak.Siedziałam sobie dziewczę płoche w czytelni. Referat jakiś przygotowywałam albo co. Naprzeciwko młodzieniec urody cudnej co raz mi w oczęta spoglądał. I ja w te jego jak węgle popatrywałam ukradkiem .Kiedy książki oddałam i wyszłam na korytarz , czekał. Do dzisiaj pamiętam. Wysoki, ponad 190 cm wzrostu, szczupły, w jeansach, jasnej marynarce i czarnym golfie!Boże, jak mi się podobał! Podszedł, przedstawił się i spytał, czy może mnie odprowadzić. Mógł!!! Spacer trwał chyba ze dwie godziny. Z miejsca się zakochałam! W tych oczętach czarnych i cerze smagłej. Nie wyszło nam . Za smarkata byłam. On kilka lat starszy. Plany miał poważniejsze na życie jak ja. Długo, długo potem spotkałam kolejnego Jurka. Tym razem w rzeczywistości wymyślonej, wirtualnej.Od razu mi się spodobał i to nie kwestia imienia, bo długo nie wiedziałam, jakie imię nosi.Okazało się,że mieszkamy całkiem blisko siebie i wiążą nas miejsca, a nawet osoby, chociaż nie znamy się osobiście. Lubię Jurka, bo jest spokojny, wyważony. Rozmowa z nim to przyjemność. Dużo wie i ładnie opowiada.
Kiedyś koleżanka odwróciła mi przegub lewej ręki, popatrzyła i rzekła , że imię męża zaczynać się będzie na j lub k. Miała rację!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz