Spotkaliśmy się na studiach. Był dużo starszy, z tych co to w głowie potrafią zawrócić niejednej dziewczynie. Wysoki, dobrze zbudowany, wysportowany.Bywaliśmy często w tym samym kręgu znajomych. Przez jakiś czas było nam do siebie bardzo blisko. Potem się wszystko rozmyło,widać nie byliśmy sobie pisani,ale nadal się lubiliśmy i szanowaliśmy.
Wiedziałam, że podoba się też mojej przyjaciółce. Jednak i w tym wypadku skończyło się chwilowym zauroczeniem.Był chyba zbyt obcesowy, za bardzo zdecydowany. W każdym razie nie rozpaczał z naszego powodu. Dość szybko założył rodzinę. Ożenił się z koleżanką z roku. Oblał na studiach istotny egzamin,wyrzucono go, ale i tak miał przed sobą ważniejszy- z ojcostwa. Potem na długie lata zniknął z mojego życia. Nie znam powodów, dla których tak bardzo się izolował. Mieszkał dość daleko, więc więź siłą rzeczy coraz bardziej się rozluźniała, by w końcu wygasnąć.Nieraz dochodziły pojedyncze informacje, a to o kolejnej przeprowadzce, a to o podjęciu na nowo studiów. Żałowałam,że nie daje znaku życia. Umieliśmy być ze sobą. Nieraz potrzebowałam męskiego punktu widzenia, a mężowski się zupełnie nie nadawał.Tymczasem życie przyjaciółki się zwyczajnie posypało. Miała być bajka. Ona śliczna i mądra, on wzięty prawnik. Wkradła się choroba i zniszczyła wszystko. Rozstali się- sądownie. Potem on odszedł na zawsze. Została z córką. Radziła sobie, ale była sama. Całe lata sama. Próbowała znaleźć tę brakującą cząstkę, bez powodzenia. Spotykałyśmy się nieraz. Układałyśmy wszystko tak, by pobyć ze sobą kilka dni, naplotkować się do woli, naładować pozytywnie.Mieszkamy dość daleko od siebie. Mijały kolejne lata. Pewnego dnia dostałam wiadomość. "Mariolka nie żyje. Pogrzeb jutro o 12.00". Skrzyknęliśmy się i pojechaliśmy większa grupą.Byliśmy w szoku. Jak to nie żyje? Za młoda na śmierć, do diabła! Wtedy zobaczyłam go po latach. Zgarbiony, przytłoczony nieszczęściem. Nie tak miało być. Dzień wcześniej spakowali się i rano pojechali do domku letniskowego. Na całe dwa miesiące. Stamtąd mieli dojeżdżać do pracy, ale dopiero w sierpniu. Na razie cztery tygodnie urlopu. Kończyli rozpakowywanie. Wróciła do samochodu po ostatni pakunek. To był odkurzacz. Nie doniosła do domku. Upadła. Udar. Karetka na sygnale. Rozpaczliwa walka o życie. Przegrana.Stałam na cmentarzu i nie chciałam uwierzyć w to, co się stało. Podeszłam, złożyłam kondolencje. Nie, nie padło ani jedno słowo, przytuliliśmy się tylko do siebie mocno.Błagał, by pojechać na stypę. Nie chciałam, ale to nie czas na dyskusje. Podczas obiadu zauważyłam,ze nie ma dobrych relacji z rodziną zmarłej żony. Cóż, bywa. Utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny.Bałam się o niego. Długo i często na początku rozmawialiśmy. To były męczące dla mnie godziny. Nie umiałam pomóc, słuchałam tylko.Z czasem ograniczyliśmy się do sms-ów. Takich z okazji i bez okazji. Ostatni od niego był 8 marca. Wczoraj wysłałam sms z życzeniami na święta. Wysyłałam sms-y wszystkim znajomym. Także mojej przyjaciółce ze studiów. W odpowiedzi dostałam jeden wspólny od nich. Historia zatoczyła koło. Są razem. Los tak chciał. Trochę w tym mojej zasługi. Moze kiedyś opowiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz