Przyjechał.

Spałam dość długo. Do dziesiątej niemal. Spałabym pewnie dłużej, ale poczucie traconego czasu wygoniło mnie z łóżka. Mocna kawa szybko stawia na nogi. Szczególnego planu na dzień nie miałam. Obiad przygotowałam wcześniej, wystarczyło tylko obrać ziemniaki.
Syn wybierał się na wycieczkę rowerową do Torunia. Uszykowałam kilka kanapek, które niechętnie wrzucił do plecaka. Pojechał. Wczoraj planowałam zakupy w galerii. Już niemal wychodziłam, kiedy zadzwoniła siostra. Kupili lody i jadą do nas. No trudno, zakupów nie będzie. Zaparzyłam kawę. Dla mnie to była chyba czwarta, albo i piąta. Zjedli lody. Ja nie jadłam. Dukan to Dukan i już. A co!Pojechali. No to zabrałam się za lekturę. Podkusiło mnie, by zadzwonić do syna.Teraz siedzę zdenerwowana. Przewrócił się na rowerze. Mam przygotować altacet. Ponoć z rowerem nie tak źle, więc..ale wyobraźnia pracuje.No to siedzę i czekam. Przyjechał. Nie jest źle. Uff!
Nie, nie jestem nadwrażliwą mamuśką. To tylko efekt doświadczeń. Zadzwoniłam kiedyś dokładnie w czasie wypadku samochodowego. Karetka akurat nadjeżdżała. Słyszałam sygnał i zapewnienia,że jest ok. Było tak sobie, ale na pewno nie ok. Stąd moje obawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz