"Na salonach".


Wczoraj próbowałam w salonie Orange zmienić na inną umowę w telefonii stacjonarnej. Najpierw pojechałam do Focusa. Od razu podeszłam do sprzedawcy i zapytałam, czy swoją sprawę załatwię w ich firmie. Pan potwierdził, więc cierpliwie odczekałam 20 minut. Kolejka była. Moją sprawę przejęła koleżanka pana, jako że pierwsza okazała się być wolną.  Nie mogłam się skupić na rozmowie, gdyż panienka od nadgarstka po łokieć była w napisach. Nie ,żebym jakoś szczególną awersję miała do tatuaży, ale gdy dziewczę niezbyt urodziwe, to te napisy krzyczą wyjątkowo. No i krzyczały tak bardzo, że miast sprawę swoją wyłuskiwać, gapiłam się jak sroka w gnat. Kiedy już się nagapiłam do woli, okazało się ,że nic nie załatwię, bo dziewczę wglądu do systemu nie ma i to moja wina ,że nie wiem, do kiedy mam umowę. A poza tym to ona chętnie wszystko za łatwi, umowę też możemy podpisać, tylko  mam wiedzieć od kiedy. I tak w kółko. Żeby panience cudnych jej ślepków nie wydrapać, opuściłam salon i udałam się do innego, gdzie sprawę szybko i profesjonalnie załatwiono. Nie wymagano też ode mnie żadnych szczegółów starej umowy, gdyż pan sobie to wszystko przeczytał w swoim komputerku.
 Zastanawiam się nad tatuażem tak bardzo widocznym. Gdybym to ja była pracodawcą, panienka nosiłaby bluzkę z długim rękawem. Obowiązkowo! Ten tatuaż jakoś tak wyjątkowo kojarzył mi się z brakiem profesjonalizmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz