Wczorajszy dzień był męczący. Najpierw nadmiar zawodowych obowiązków, potem kilkugodzinne oczekiwanie w kolejce do lekarza. Kolejkę zajęłam tacie zwalniając jednocześnie szwagra, który zjawił się przed gabinetem bladym świtem.To przerażające, co się dzieje w ochronie zdrowia. Pani doktor zapisuje na wizyty, ale nie wyznacza godziny! O nie! Przyjmuje na full. Zaczyna od godziny 17.00 i do oporu. Zachłanność?Pazerność? Jak inaczej wytłumaczyć taki brak organizacji w przyjmowaniu ciężko chorych pacjentów? Każda wizyta to 150 zł. Czysty pieniądz. Bez kasy fiskalnej, bez paragonu, rachunku.
Pod wieczór syn wyszedł z psem na spacer. Nie zabiera go na smyczy, pozwala niemal na wszystko. No i stało się...Maluch szalał. Bawił się z dużo większym od siebie, przyjaźnie nastawionym labradorem. Kiedy wrócił, zachowywał się trochę inaczej, niż zazwyczaj. Zrzuciliśmy to na zmęczenie. W łazience niechcący go lekko trąciłam, zapiszczał.Potem już było tylko gorzej. Płakał przeraźliwie. Próbowałam uspokoić, ale bez rezultatu. Nie można było ustalić źródła bólu. Dotykałam kończyn, wszystko ok...masowałam brzuszek, niby też w porządku. Piesek jednak nadal źle się czuł. W końcu pojechaliśmy do kliniki weterynaryjnej.Na całe szczęście są w mieście takie, które działają całą dobę. Okazało się,że Filip za bardzo szalał. Na skutek harców doznał kontuzji w okolicach kręgów szyjnych. Dostał zastrzyk przeciwbólowy i przeciwzapalny oraz tabletkę na trzy następne dni. Jedną. Trzeba ją dzielić na mniejsze porcje. Przy okazji weterynarz stwierdził,że pies jest zbyt gruby. Kurcze, nie bardzo wiedziałam, ile powinien jeść, a że ma apetyt.. Wróciliśmy do domu o trzeciej rano. Szczeniak nareszcie usnął i tylko cichutko popiskiwał.Dzisiaj jest już prawie dobrze, jednak ma ograniczone spacery i wszelkie zabawy. Nudzi się niemiłosiernie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz