Kaktus.

Nie lubię wsi. Nie wiem, dlaczego. Jakoś tak jestem zakodowana. Każde spędzane na wsi wakacje były dla mnie koszmarem. Kojarzą mi się z przeogromną nudą, bo krewni, do których jeździłam nie mieli dzieci.Nie mieli też dla mnie czasu, bowiem ten poświęcali codziennym obowiązkom. Nieraz towarzyszyłam wujkowi, kiedy jechał poić i doić krowy. Pastwisko było pod lasem. Zaprzęgał konia do wozu i ruszaliśmy w drogę. To były ładne tereny. Na horyzoncie widać było niebieski pas Zalewu Wiślanego. Pamiętam tylko tę drogę. Nieraz szłam obok wozu. Po lewej stronie rosły całe połacie zielonego groszku. Zrywałam strąki, wyłuskiwałam groszki i zajadałam z apetytem.W piątki ciocia piekła chleb. Miała specjalny piec. Dziwiło mnie,że ten piec był nie w kuchni a na zewnątrz. Nie musiała piec, chciała. Naprzeciwko domostwa wujostwa był duży wiejski sklep. Dla mnie wtedy cudo. tam było wszystko!!! Mydło i powidło.Idealne rozwiązanie. Zakupy łącznie z plotkowaniem z sąsiadkami nie zajmowały więcej jak pół godziny. Wujek hodował konie. Bałam się ich. Niby miały wygrodzony teren, ale uwielbiały jabłka i umiały się przedostać do sadu, mojego wakacyjnego królestwa. Wtedy w popłochu zmykałam do domu. Ale nie o tym chciałam... Otóż niechęć do wsi i wszelkich prac w ziemi została mi do dzisiaj. Nawet hodowanie roślin doniczkowych sprawia mi kłopot. Mam w domu niemal wyłącznie zielistkę i kaktusy. To bardzo niewymagające rośliny. nie umiem ich należycie pielęgnować, wiec one odpłacają tym samym. Wyglądają nienależycie. Zdziwiłam się więć, gdy zakwitł mi kaktus. Wygląda wspaniale. Mimo,że jest mój.

3 komentarze: